Do wypadku miało dojść na prostym i lekko pochylonym odcinku drogi. - To był po prostu pech – podkreśla organizator rajdu, Bartosz Huzarski.
Na tej drodze nie było żadnych drzew, żadnych znaków. Było pole, rów, z prawej strony bardzo wysoka skarpa osłaniająca zawodników od wiatru i z lewej strony był jedyny na odcinku kilometra lub więcej przepust drogowy. Gdyby ten wypadek się zdarzył, pół sekund wcześniej, albo pół sekundy później, byłaby złamana może ręka, może noga lub obojczyk, a może nic by się nie stało.
Bartosz Huzarski zaznacza, że na trasie znajdowało się wiele trudniejszych i bardziej niebezpiecznych odcinków. Ten nie wymagał zabezpieczenia. Okoliczności śmierci kolarza z Piły bada prokuratura.
Organizator nie chce zdradzać szczegółów, ale twierdzi, że pomimo wielkiego doświadczenia zawodnika, decydujący był jego indywidualny błąd. Mają to potwierdzać zeznania bezpośredniego świadka.
- Jesteśmy w kontakcie z rodziną kolarza. Jest nam bardzo przykro – mówi Bartosz Huzarski. Podczas niedzielnych zawodów zdarzyło się jeszcze kilka nieszkodliwych upadków. W 33 wcześniejszych edycjach „Ślężańskiego Mnicha” nie zginął żaden kolarz.