Czasami, zajmując się publicystyką społeczną i polityczną, nachodziła mnie refleksja, że w użyciu są takie słowa jak postkomunizm, postkomuniści i że są to słowa nieadekwatne, nie opisujące rzeczywistości. Komunizm skończył się w 1989 roku. III RP owszem była postkomunistyczna ale wpływ postkomunistów nie był aż tak wielki na polską rzeczywistość społeczną skoro stali się „demokratami”. Tak można było sądzić. A szukanie wszędzie agentury po 2015 mogło wydać się jakąś przesadą.
Wszak od nieudanej próby lustracji 2005-2006, która wywołała furię, minęło 10 lat, strach przed ujawnieniem mrocznej przeszłości osłabł, działa biologia, prawo starzenia, wchodzi w życie nowe pokolenie nie skażone życiem w systemie komunistycznym. To jasne, że najbardziej zainteresowani budowaniem przekonania, że żyjemy w wolnej demokratycznej Polsce byli sami postkomuniści, teraz „szczerzy demokraci”. Ale panowało przekonanie, że generalnie żyjemy w wolnej demokratycznej Polsce. To przekonanie zdecydowanie we mnie osłabło po niewyjaśnionej katastrofie smoleńskiej, najprawdopodobniej zamachu. Znowu odżyło po wyborach w 2015 roku, których według sondaży PiS nie miał prawa wygrać a Komorowski miał tak gigantyczną przewagę nad konkurentami, że jego przegrana wydawała się niepodobieństwem. Żadne tajne służby, żadne złogi po WSI nie zagwarantowały wygranej dzisiejszej opozycji, co było znakiem, że postkomuna nie jest wszechmocna. Można zatem w końcu zrezygnować z języka, który trzydzieści lat po upadku komunizmu musi był anachroniczny. Tak sobie marzyłem. Ale jest sierpień, kolejna rocznica powstania warszawskiego i wiadomość, że manifestacja ku czci powstańców zostaje odwołania z powodu skandowania przez manifestantów hasła „raz sierpem raz młotem w czerwoną hołotę”. Potępienie komunizmu godne pochwały.
Ratusz warszawski tymczasem kwalifikuje to jako mowę nienawiści i rozwiązuje manifestację. Jakim prawem? Nie wiadomo. Czyżby ktoś poczuł się urażony? Media prawej strony doniosły, że decyzję podjęła Ewa Gawor, odpowiedzialna za bezpieczeństwo w warszawskim ratuszu. No cóż z tego. Można rzecz zwyczajna urzędniczka. Okazuje się, że jednak nie. Kim jest Ewa Gawor, teraz przedstawiania jako szczera demokratka, która walczy z mową nienawiści?
Ewa Gawor to absolwentka Wyższej Szkoły Oficerskiej im. Feliksa Dzierżyńskiego w Legionowie, były porucznik w strukturach MSW. Ta szczera „demokratka” jest przekonana jak większość przedstawicieli totalnej opozycji, że manifestacja była faszystowska. Przy okazji swoistej dekonspiracji pani Gawor wyszło, jak podała GPC, że to ona, mając moc decyzyjną walczyła z upamiętnieniem ofiar 10/04, że to na polecenie Gawor służby nie reagowały, gdy atakowano obrońców krzyża pamięci ustawionego w 2010 r. przed Pałacem Prezydenckim. Zawsze takie informacje budzą refleksję nad trwałością odziedziczonych układów, które wyrosły z PRL-u i zdolności dostosowawczych ludzi z kręgu komunistycznego MSW, aby osiągać osobiste korzyści i jednocześnie walczyć z polskością. Czyli postkomunizm trwa i ma się dobrze gdy byli oficerowie bezpieki albo ich dzieci pełnią odpowiedzialne funkcje. Ale problem jest niestety głębszy, na co zwrócił uwagę Stanisław Janecki.
Istnieje coś takiego jak resortowa wspólnota ideowa, kulturowa i towarzyska, która obejmuje nie tylko ludzi MSW, UB, WSI z czasów PRL-u, lecz także ich małżonków, dzieci i wnuki i przyjaciół dzieci i wnuków, którzy czerpią korzyści z dostępu do władzy. Pewna ideowa postawa przyniesiona do Polski w 1945 roku replikuje się a charakteryzuje się ona wrogością wobec polskości i katolicyzmu nie modernistycznego. Ostrość konfliktu w Polsce związana jest z tym że resortowa wspólnota traci wpływy lecz ostro się broni. Widać to w akcjach Obywateli RP. A hymn pochwalny pod adresem Ewy Gawor wygłosił kandydat PO na prezydenta stolicy Rafał Trzaskowski.