NA ANTENIE: SPADOCHRON (2025)/PATRYCJA KOSIARKIEWICZ
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Wielcy reżyserzy i sąsiedzkie historie: Maria Pakulnis o swojej drodze artystycznej

Publikacja: 19.05.2025 g.09:20  Aktualizacja: 19.05.2025 g.09:27 Anna Jaworska / Andrzej Ciborski
Poznań
Aktorka filmowa i teatralna - jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w historii polskiego kina - Maria Pakulnis spotkała się z miłośnikami kina w Centrum Kultury i Bibliotece Publicznej w Suchym Lesie koło Poznania. Ze znakomitą aktorką rozmawiała Anna Jaworska.
Pakulnis
Fot.

Anna Jaworska: Pracowała pani z wieloma wielkimi reżyserami. Czy można wskazać tego, który wywarł największy wpływ na Pani rozwój artystyczny?

Maria Pakulnis: Trudno wybrać jedną taką osobę. Każda praca w filmie czy w teatrze wnosiła coś zupełnie innego, wzbogacała mnie - uczyłam się i techniki, ale też jak w dialogu znaleźć autentyczność. W zasadzie każdy reżyser, z którym pracowałam, był mistrzem. I nie mam na myśli tylko tych o największych nazwiskach - Tadeusza Konwickiego, Krzysztofa Kieślowskiego, Andrzeja Domalika, Mariusza Trelińskiego czy Jerzego Sztwiertnię. Przypominają mi się różne moje przygody filmowe, teatralne i nie wiem, o kim szczególnie powinnam powiedzieć, bo chciałabym o nich wszystkich.

AJ: Zacznijmy więc od Tadeusza Konwickiego. Po ukończeniu szkoły teatralnej wynajęła Pani mieszkanie i okazało się, że ma Tadeusza Konwickiego za sąsiada. Czy to przypadek?

MP: Nie ma przypadków. Fakt, że to niesamowite, ale i magiczne. Jakaś „energia” chyba pracowała, żeby tak się stało. Szukałam w miarę taniego mieszkania w Warszawie. Znalazłam w Śródmieściu przy ul. Wojciecha Górskiego. Byłam wtedy zaangażowana w Teatrze Współczesnym. Któregoś dnia dostałam zaproszenie na zdjęcia próbne do filmu „Dolina Issy” w reżyserii Tadeusza Konwickiego. Pojechałam. Po zdjęciach podszedł do mnie pan Tadeusz i powiedział coś do mnie po litewsku. Poczułam się fatalnie, bo nie umiałam odpowiedzieć. Moi rodzice pochodzili z Litwy (ja jestem pierwszym pokoleniem urodzonym w Polsce), ale nie nauczyli mnie języka. I gdy pan Tadeusz mnie zagadnął - byłam załamana. Nie umiałam odpowiedzieć choćby słowem. Wsiadłam do autobusu i rozryczałam się. Byłam przekonana, że nie dostanę roli. Na szczęście okazało się, że pan Tadeusz wybrał mnie. Jakiś czas potem (wydawało mi się, że trwało to długo) zadzwonił do mnie kierownik produkcji i mówi, że taksówka zawiezie mnie na zdjęcia. Proszę sobie wyobrazić jakie to były emocje! Dostałam rolę Barbarki w „Dolinie Issy”! To były moje pierwsze zdjęcia, to był mój debiut! No i kierownik mówi, że zdjęcia będą na Suwalszczyźnie i pyta, gdzie podstawić taksówkę. Podałam adres, a w słuchawce zapadła cisza... Po chwili on: gdzie? Podałam adres jeszcze raz i dorzuciłam, że wynajmuję mieszkanie. Na to on: to pani jest sąsiadką reżysera! Okazało się, że mieszkamy naprzeciwko siebie... A potem razem przeżyliśmy stan wojenny, na balkonie wymachiwaliśmy do obrzydliwych ZOMOwców, którzy „zwisali” z pobliskiego hotelu. Dzieliłam się z panem Tadeuszem moimi paczkami, które w ramach pomocy przysyłali nam artyści z całej Europy. A w tych paczkach były rarytasy: zagraniczne ubrania, odżywki, pasty do zębów, proszki do prania - wszystko to, co my wysyłaliśmy, kiedy wybuchła wojna na Ukrainie. Ci spośród nas, którzy mieli dzieci, mówili, że dzięki tym paczkom mogli je porządnie ubrać. Przecież w stanie wojennym były kartki z głodowymi racjami, a poza kartkami można było kupić ocet i musztardę...

AJ: Co w tamtym czasie było dla Pani motywacją?

MP: To były czasy okrutne. Pierwszy raz widziałam katowanych ludzi. Gaz na Nowym Świecie, łapanki, godzina policyjna i kordony ZOMOwców - byłam przerażona. Ale siłę dawał mi teatr. To było miejsce, w którym - choć przez chwilę - czułam się bezpiecznie. Byłam wśród normalnych, dobrych ludzi. Byliśmy biedni, nie mieliśmy prawie niczego, ale dzieliliśmy się tym, co kto miał. Spotykaliśmy się często i dużo rozmawialiśmy - nawet do rana, do zakończenia godziny policyjnej. Kiedy gotowałam, to był to np. gar zupy, bo wiadomo, że zawsze ktoś wpadnie... Kiedyś ludzie do siebie po prostu wpadali, nie trzeba było jak dziś - zapowiadać się pół roku wcześniej...

https://radiopoznan.fm/n/aPAzmq