NA ANTENIE: W środku dnia
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Poznańska Nagroda Literacka to dopiero początek. Michał Witkowski o swojej drodze

Publikacja: 27.05.2025 g.09:18  Aktualizacja: 27.05.2025 g.15:29 Anna Jaworska
Poznań
Trzy dekady pisania, dziesięć lat błądzenia i nuda, która mogła stać się początkiem kariery projektanta – Michał Witkowski w szczerej rozmowie o nagrodach, pisaniu, mosińskim dzieciństwie i tym, co czeka w szufladzie.
michał witkowski - Maciej Trzciński - Radio Poznań
Od mosińskiej nudy do Poznańskiej Nagrody Literackiej. Anna Jaworska rozmawia z Michałem Witkowskim / Fot. Maciej Trzciński (Radio Poznań)

Anna Jaworska: Jakie emocje targają pisarzem, kiedy dostaje taką nagrodę?

Michał Witkowski: To bardzo ważna nagroda, nie można jej wrzucać do worka z innymi, bo w tej chwili jest jedną z najważniejszych w Polsce. Akurat mnie nagrody nigdy nie rozpieszczały, zatem to jakaś cezura. Trzydzieści lat pisania, z czego najtrudniejsze było pierwszych dziesięć. Niewiele wtedy umiałem i nie miałem wykształconego własnego języka...

AJ: Nawiążę do pańskiej ostatniej książki „Wiara. Autobiografia” – czy pomysł na pisanie pojawił się wtedy, kiedy przekonał się pan, że nie będzie konferansjerem?

MW: Był czas, kiedy uświadomiłem sobie, że zawaliłem parę spraw... Byłem dzieckiem, które właściwie nie robiło nic w kierunku rozwoju artystycznego. Nie wiedziałem, czy śpiewać, czy grać, czy być konferansjerem. A potem było już za późno. Pisanie wydawało się być w zasięgu, a do tego wydawało się niewymagające. To ostatnie okazało się złudne. Nie ma „szkół pisania”, a to oznacza, że człowiek wybierający to zajęcie będzie cierpiał... Po sukcesie okazało się, że otwierają się jakieś ścieżki, ale nie ma przecież gwarancji sukcesu. Ja na swój pracowałem dziesięć lat. Pisałem różne teksty, ale mnie samego nie przekonywały. Aż nagle coś zaiskrzyło, wskoczyło w odpowiednie tory i dziś mogę stwierdzić, że te dziesięć lat nie poszło na marne. A kiedy stałem się znany – pojawiły się propozycje: a to zagrania w serialu, a to zaśpiewania – ale to już jakby „tylnymi drzwiami”.

AJ: Mam wrażenie, że pokolenie lat siedemdziesiątych dorastało bez konieczności szybkiego określania się na przyszłość. Jak to nazwać – wolnością czy niefrasobliwością?

MW: Niefrasobliwością. Wtedy też funkcjonował model rodzica, który poprzez dziecko realizuje swoje marzenia – dziecko całymi dniami gra, dajmy na to, na fortepianie, a potem wyrasta z niego np. Rafał Blechacz. Takie kariery trzeba pewnie zacząć wcześnie. Ja nic kompletnie nie robiłem, miałem wszystko gdzieś, uważałem, że świat przyjdzie i wszystko da, po prostu... Teraz wiem, że to fałszywe założenie. Teraz – po pięćdziesiątce – uczę się rzeczy, których mogłem nauczyć się dużo wcześniej.

AJ: Tak jak ze śpiewem?

MW: Jeszcze nie śpiewam, ale tak – uczę się. To jak z mistrzem sushi, który mówi do ucznia: przez pierwsze dwadzieścia lat będziesz ostrzył nóż, a potem może dopuszczę cię do ryby... Ale taka nauka się przydaje. Dzięki śpiewaniu poprawił mi się głos – zauważył to realizator dźwięku, z którym pracuję nad audiobookiem „Lubiewo”. Nie pierwszym zresztą, ale ta wersja będzie najpełniejsza.

AJ: Kto czytał książkę „Wiara. Autobiografia”, temu pojęcie „nudy mosińskiej” nie jest obce. Co to właściwie jest?

MW: Moja babcia mieszkała w Mosinie. Była katoliczką, ale podejście do życia miała protestanckie – miała plan dnia i odfajkowywała punkt po punkcie. Pomagały w tym pociągi... Kiedy jechał towarowy na Poznań – to czas na podwieczorek. Kiedy zatrzęsła się meblościanka na wysoki połysk, bo jechał inny pociąg – to czas iść spać. A ja się nudziłem. Z tych nudów oglądałem Skarby Jasnej Góry i odkryłem, że Matka Boska ma różne sukienki, no to zacząłem projektować współczesne (lata osiemdziesiąte) sukienki dla Matki Boskiej. I to właśnie była „nuda mosińska”. Czy mogła być wyborem drogi artystycznej? Gdybym wtedy zaczął to traktować poważnie, być może zostałbym projektantem.

AJ: Z książki wyłowiłam, że Mosina była miejscem literackiej inicjacji...

MW: I czytania. Bardzo szybko zacząłem czytać kryminały. Jako dzieci byliśmy puszczeni samopas na podwórku i sami wymyślaliśmy sobie zabawy, a dzięki temu wyobraźnia była pobudzona i się rozwijała. To było przeciwieństwo „chowu klatkowego”, jak teraz.

AJ: „Wiara. Autobiografia” to pierwszy tom – a skoro tak, to zapytam o kolejne:

MW: Oczywiście będą, a właściwie już są – i są jeszcze lepsze. Szczególnie druga część „Mefisto”. Jednak z wielu względów ich nie pokazuję. „Mefisto” obejmuje okres 1990–1995. Byłem diabłem, szatanem – ale to wszystko ja. Nie ma tam znanych nazwisk, które trzeba by było wykropkowywać, i gdyby to wyszło, ucierpiałbym tylko ja. Ale im dalej w las, tym trudniej... chyba żaden prawnik by tego nie przepuścił. Wygląda więc na to, że napisałem to do szuflady, dla siebie, jako rodzaj terapii. Równolegle na szczęście piszę fikcję – którą można jak najbardziej wydać. Poza tym mam dzienniki. Nie obawiam się braku inspiracji, bo materiału mam tyle, że mogę pisać do końca życia.

AJ: Bardzo łatwo dać się zwieść i uznać, że Michał z „Wiary” to jeden do jednego Michał Witkowski...

MW: Starałem się trzymać faktów tak, jak je pamiętam. Starałem się nie dodawać i nie ujmować, choć kiedy opowiadam anegdoty, mogę koloryzować, przesadzać, uatrakcyjniać. Może to by pomogło przy pisaniu i byłoby fajniej, ale nie. W gruncie rzeczy praca przy tej książce nie była mozolna – była przyjemna. I tę lekkość chyba w niej widać. Jak Homer – usiąść przy ognisku na kamieniu, zebrać krąg ludzi i opowiadać... I to za pieniądze. Starożytny pieśniarz dostawał posiłki, a ja pieniądze za każdy odcinek.

Opr. Andrzej Ciborski

https://radiopoznan.fm/n/skgyBQ