Prof. Karp skomentowała też artykuł poznańskiej "Gazety Wyborczej", w którym dziennik publikuje listę nazwisk dziennikarzy publicznych mediów, którzy zdaniem "Wyborczej" powinni być zwolnieni.
Prof. Hanna Karp powiedziała, że celem pluralizmu mediów jest to, żeby dobrze dobrze opisać rzeczywistość. Jeśli media publiczne będą mówić tym samym głosem, co komercyjne, to mówienie o pluralizmie medialnym, o informacji, o wolności słowa będzie przeszłością.
"To przypomina swoisty rodzaj list proskrypcyjnych, ale gdyby powiedzieć o tym łagodnie to jest to rodzaj zaawansowanej i złośliwej dyskredytacji" - mówiła prof. Hanna Karp o publikacji "Wyborczej".
Złośliwej dyskredytacji, Państwo, jako redakcja, byliście poddawani wiele lat wcześniej, kiedy tylko próbowali zająć miejsce w publicznych mediach. (...) Próbowano najpierw nie dopuścić dziennikarzy obecnych mediów publicznych do miejsca, w jakim są teraz. Odmawiano im kompetencji, pozbawiano kredytu pewnego zaufania, który przynależy dziennikarzom w mediach publicznych
- mówiła prof. Karp.
"Kiedy Państwo udowodniliście swoją pracą, że wszystko jest na miejscu (...) to rewidowano państwa osiągnięcia i pozbawiano prawa bytu i prawa do istnienia" - dodała prof. Karp.
Podkreśliła, że obecne ciała powołujące władze mediów publicznych działają zgodnie z prawem i zostały prawidłowo powołane, dlatego jakiekolwiek próby ich odwołania, będą niezgodne z prawem. "Wchodzenie komisarzy, likwidacja, to wszystko są metody jakiejś bolszewii, o której, jak się wydaje, zapomnieliśmy" - powiedziała prof. Hanna Karp.
Roman Wawrzyniak: W Polsce wciąż mamy wolność słowa, ale, czy dziennikarzom wolno pisać wszystko? Wolno publicznie podawać listę nazwisk osób, które powinny zostać wykluczone na przykład z życia publicznego i społecznego? Czy takie metody nie przypominają nam tych najmroczniejszych czasów? Nie nawiązują one do wręcz nazistowskich praktyk?
Prof. dr hab. Hanna Karp: Ktoś może pomyśleć, że używa Pan zbyt mocnych i ostrych słów. Przyznam, że kiedy zapoznawałam się z materiałami, o których Pan mówi… nie wiem, czy słuchacze mieli okazję się z tym spotkać… to rzeczywiście wygląda to jak taki swoisty rodzaj listy proskrypcyjnej. Wiemy, że te listy proskrypcyjne, kiedy była jeszcze niemiecka okupacja, to były opisy osób, które były przeznaczone do zatrzymania, a później do zgładzenia. Oczywiście lista proskrypcyjna ma swoją historię sięgającą przynajmniej do czasów średniowiecznych, ale tutaj jest coś na rzeczy. Może gdybyśmy mieli łagodnie o tym wszystkim mówić, to nazwałabym, że to, że to rodzaj zaawansowanej i złośliwej dyskredytacji. Z tym, że to zjawisko ma kilka etapów. Złośliwej dyskredytacji, Państwo, jako redakcja, byliście poddawani wiele lat wcześniej, kiedy tylko próbowali zająć miejsce w publicznych mediach. Początkowo odbierano Państwu i Panu redaktorowi także, jak znam historię…
To już nie chodzi o mnie, tylko raczej o kolegów z redakcji.
Tak, o wszystkich tych, którzy w jakiś sposób ciągle są w tej chwili w mediach publicznych. Próbowano najpierw nie dopuścić dziennikarzy obecnych mediów publicznych do miejsca w jakim są teraz. Odmawiano im kompetencji, pozbawiano kredytu pewnego zaufania, który przynależy dziennikarzom w mediach publicznych. Kiedy Państwo udowodnili swoją pracą, że wszystko jest na swoim miejscu, mają kompetencje, chęć do pracy i najwyższe etyczne standardy, to okazało się, że… fachowo to się nazywa dyskredytacja wtórna, rewizyjna. To znaczy rewidowanie Państwa osiągnięć, tego, co państwo dokonali i na końcu tej ścieżki jest cel, jakim jest pozbawianie przeciwnika racji bytu i prawa do istnienia.
Przypomnę naszym słuchaczom, że dziennikarze pewnej gazety wymieniają z imienia i nazwiska listy osób, również dziennikarzy wolnych mediów państwowych, próbując ich skompromitować, zniesławić, pisząc kłamstwa, sugerując konieczność eksterminacji zawodowej i zarobkowej można by powiedzieć, tylko dlatego, że ośmielamy się opisywać otaczającą nas rzeczywistość w inny sposób niż oni sami to robią. Czy Pani, jako specjalistka od mediów, nie tylko członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, dostrzega zagrożenie dla pluralizmu mediów?
Jest naprawdę bardzo nieciekawa i trudna sytuacja. Pluralizm mediów ma jakiś cel. Celem głównym jest poinformowanie widownim audytorium o istniejącej sytuacji, o rzeczywistości. Już w tej chwili jest bardzo dużo momentów, kiedy zauważamy, że ten pluralizm mediów jest… jest duży problem z tym. Podam jeden przykład. Słuchałam dzisiaj Polskiego Radia 24 i gościem w porannym paśmie był pan poseł Aleksander Miszalski z Platformy Obywatelskiej u pani redaktor Doroty Kani. Pani redaktor Kania zapytała go w pewnym momencie, jak Platforma, przedstawiciele Platformy zachowają się podczas jutrzejszego głosowania w Parlamencie Europejskim. Pan Miszalski właściwie w ogóle nie wiedział o co chodzi. Jeżeli redaktor Kania mówiła wcześniej, że to jest właściwie projekt likwidacji polskiej suwerenności… nie tylko polskiej, ale te zmiany traktatów…
W 65 punktach zresztą…
Tak jest. Pan poseł powiedział, że właściwie… gdyby pani redaktor powiedziała, że będzie ten temat, to on by się przygotował, bo on się właściwie zajmuje środowiskiem. Wtedy redaktor Kania oddała głos innemu gościowi i pan Miszalski w wolnej chwili zajrzał sobie do sieci i kiedy znowu miał głos, to powiedział, że zajrzał na stronę i tam jest Traktat Lizboński i Nicejski, ale nie ma mowy o czymś takim, o czym mówi pani redaktor. Ja naprawdę podziwiam posłów PO, że z takim stopniem i poziomem niekompetencji mają odwagę przychodzić do studia i rozmawiać o ważnych sprawach kraju. Teraz o co chodzi? Prawdopodobnie Pan poseł, jak wielu jego kolegów i obywateli Polski, niestety, ale to mówi jasno, że nie słucha mediów publicznych… chociażby na złość, tak? Prawdopodobnie to są słuchacze mediów komercyjnych, wielkich stacji radiowych i telewizyjnych i na te tematy tam się nie mówi. Teraz wracam do mojej początkowej myśli. To jest ten efekt. Jeżeli w tej chwili różnego rodzaju zapowiedzi, groźby się spełnią i zrealizują, to połowa Polaków, jeśli media publiczne zaczną nadawać w takim samym tonie, jak media komercyjne obecnie o zewnętrznym kapitale, to mówienie o pluralizmie medialnym, o informacji, wolności słowa, to będzie już przeszłością. Przede wszystkim chodzi o to, żeby dobrze opisać rzeczywistość. To ma na celu pluralizm…
Z różnych perspektyw, a nie tylko jednej, monopolitycznej, albo takiej, jak możemy obserwować ostatnio w wielu wydaniach „Gazety Wyborczej”, czy „Wysokich Obcasów” zwłaszcza takich parafilii, które określa jedno słowo, takiego dewiacyjnego wręcz dziennikarstwa, bo tam są takie artykuły, że aż włos jeży się na głowie. Czy przejęcie mediów na te trzy, zapowiadane wstępnie sposoby, jest zgodne z prawem i może być skuteczne?
Podzielam opinię szefa Rady Mediów Narodowych, Pana Krzysztofa Czabańskiego, który nie tak dawno miał obszerny wywiad dla Polskiej Agencji Prasowej. On mówił, że wszelkiego rodzaju zmiany, które będą łamać ustawy, to jest ostre łamanie prawa i tak rzeczywiście jest. Status obecnie, jaki funkcjonuje, jeżeli chodzi o prawo medialne, to jest wprowadzone legalnie, zgodnie z prawem i ustawami, przegłosowane większością sejmową itd. W tym momencie jakieś wchodzenie komisarzy, likwidacja…
Czy zagładzanie i niefinansowanie…
Tak jest. To wszystko są metody jakiejś właściwie bolszewii, o której, jak się wydaje, zapomnieliśmy. Chciałabym uspokoić pańskich kolegów, że jednak jest druga grupa Polaków, która jednak śledzi to, co się dzieje w rzeczywistości i w mediach. Chyba kto ma jakiś kontakt z rzeczywistością, to nie pozwoli na tego rodzaju działania, które są tak bardzo… trudno to nawet określić.
I ma szacunek też do prawa. Likwidacja ewentualna spółek Polskiego Radia, czy telewizji może pozbawić wielu ludzi jakiejkolwiek ochrony wynikającej z prawa pracy. Czy Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zamierza jakoś temu zapobiec? Ma w ogóle do tego narzędzia?
Jeśli chodzi o KRRiTV, to w tej chwili wszelkiego rodzaju sprawy związane ze składem personalnym publicznych rozgłośni radiowych, czy telewizyjnych, są przekazane w kompetencje Rady Mediów Narodowych. Jako ciało konstytucyjne nie zajmujemy się wprost tego typu…
I takich narzędzi nie macie…
Ale na przykład, kiedy mamy różnego rodzaju wątpliwości, to zapraszamy prezesów na rozmowy, próbujemy wyjaśnić pewne rzeczy, czy wątpliwości, żeby wszystko było jak należy. Teraz na następnym posiedzeniu też będzie miała miejsce taka sytuacja, kiedy jedna z prezesów też będzie nam wyjaśniać i tłumaczyć pewne sprawy, ale to jest rozmowa.
Na koniec chciałbym wrócić do pierwszego wątku naszej rozmowy. Wiemy doskonale jak blisko jest od przemocy słownej do przemocy fizycznej. Mówi się przecież, że przemoc zaczyna się od słów. Czy Pani się zgodzi z taką oceną praktyk, jakie uprawia gazeta, o której mówiliśmy, posługiwanie się kłamstwami, dehumanizacją innych dziennikarzy, że może to trafić na podatny grunt jakichś niezrównoważonych osób i doprowadzić do sytuacji niebezpiecznych i do przemocy fizycznej?
Dobrze, że Pan zadaje to pytanie, ponieważ w pewnym momencie sama chciałam o tym wspomnieć. Jest to budowanie bardzo niebezpiecznej atmosfery, zwłaszcza, że już wcześniej, podczas różnego rodzaju relacji, dziennikarze TVP INFO byli napadani, wyzywani, pluto na nich, trąbiono w uszy różnego rodzaju trąbkami. To są różne rodzaje agresji. Jeżeli ta sytuacja się utrzyma, to można mieć duże wątpliwości i mieć dużo niepokoju, czy nie zakończy się to jakimiś bardzo nieprzyjemnymi sprawami, dlatego zastanawiałam się, bo tutaj TVP INFO w Warszawie… no państwo mają poważną ochronę, która jest z urzędu, natomiast nie wiem, czy jakiejś ekstra próby ochrony państwa przede wszystkim przed tymi bardzo agresywnymi napastnikami… Mam nadzieję, że nie trzeba będzie tego uruchamiać, ale na wszelki wypadek nie wiem, czy nie trzeba by w pewnym momencie pomyśleć, ale mam nadzieję, że jednak sytuacja… że do tego nie dojdzie.
U nas elewacja naszego ogrodzenia już była niszczona w trakcie Strajku Kobiet. Miejmy nadzieję, że tym razem do tego nie dojdzie mimo takich tekstów, jakie zamieszcza „Gazeta Wyborcza”.