Trzeba przyznać rację Cezaremu Michalskiemu, kiedy stwierdza, że ostatni zamach wywarł większe wrażenie w przestrzeni polityki oraz mediów niż w życiu realnym. Pojawiają się także coraz częściej deklaracje o uznawaniu zamachów za coś „normalnego”, stwierdzenia, że "musimy się do nich przyzwyczaić". Stają się więc one czymś na podobieństwo powodzi lub huraganu. W mediach społecznościowych dominowały z jednej strony przekaz o bohaterstwie ludzi, którzy byli obecni na London Bridge, gdy doszło do ataku i bronili się. Z drugiej pojawiał się slogan, aby Brytyjczycy pozostali razem, nie dzielili się.
Jak w poprzednich tego typu zdarzeniach spór dość szybko przeniósł się na inny poziom. Na utarte raczej ścieżki sporu między prawicą i lewicą. Pierwsza strona wskazuje szczególne zagrożenie jakim jest islamski terroryzm, co m.in. podkreślała premier Theresa May w swoim wystąpieniu 5 marca. Fakty o zamachowcu z Manchesteru, jakie ujawnił ostatnio New York Times, mogą tylko wzmacniać takie postrzeganie. Zamachowiec miał odwiedzać Libię, gdzie kontaktował się z tamtejszymi odnogami ISIS, od których też mógł otrzymywać instrukcje i informacje.
Lewica podkreśla, że problemem jest narastanie wrogości między Europejczykami a muzułmanami. Jest to również cel, do którego dążą organizacje islamistyczne takie jak ISIS. Nie można odmówić tej stronie racji. Jednym z celów tego typu działań jest faktycznie wzbudzenie wzajemnej wrogości i stan, w którym terroryści będą niejako ustawieni między muzułmanami a resztą społeczeństwa. Oskarżenie kierowane pod adresem muzułmanów, jako współodpowiedzialnych za terroryzm, to nie tylko nakładanie na nich zbiorowej odpowiedzialności. Takie oskarżenia rodzą naturalnie odruchy obronne i formułowanie kontr-oskarżeń pod adresem Zachodu jako siły opresyjnej względem islamu.
Po ostatnich atakach, podobnie jak po przednich, nie brak deklaracji ze strony pojedynczych muzułmanów czy ich wspólnot, odcinających się od terrorystów. Inna sprawa że zaczynają być one tak samo rytualne jak ataki prawicy i tak samo są one rytualnie używane jako argumenty w sporze; jako przykład istnienia „dobrych muzułmanów”.
Spór wokół ataków terrorystycznych zasłania jednak istotniejszą dyskusję dotyczącą tego, że muzułmanie "się nie integrują" z zachodnim społeczeństwem. Wbrew hasłom pojawiającym się często na prawicy, ten proces jakoś następuje. Nie jest on wolicjonalny, lecz przebiega w sferze faktów społecznych.
Młodzi Brytyjczycy pakistańskiego pochodzenia są na znaczącym poziomie zasymilowani (choćby języka, czy ubioru), podobnie jak młodzi Francuzi pochodzenia arabskiego. Pytanie jest jednak: z czym mają się integrować i utożsamiać. Wystąpienie premier May, utrzymane wprawdzie w zachodnim standardzie, jeśli chodzi o zawartość aksjologiczną (podkreślanie znaczenia wolności i demokracji), zawierało jednak kilka wyraźnych, konserwatywnych akcentów.
May mówiła, że brytyjskie społeczeństwo nie może pozostać zbiorem samodzielnych, oddzielonych od siebie społeczeństw, lecz musi stać się „prawdziwie zjednoczonym”. Tym samym uderza ewidentnie w koncepcje multikulturalizmu (a rykoszetem w nacjonalistycznych Szkotów). W przekazie pani premier muzułmanie muszą stać się częścią narodu (także w sensie kulturowym).
Można się domyślać, że celem integracji ma być lojalność względem państwa, społeczeństwa i kultury przybyszów i ich potomków. Petra Ramsauer w swojej książce o „Pokoleniu dżihadu” wskazuje na znaczny zakres sfanatyzowania młodych muzułmanów w Europie, gdy jednak sama ma zaproponować wyjście z tej sytuacji, pozostaje wyłącznie w ramach takich pojęć jak otwartość i tolerancja. Plus pomoc socjalna. To są ramy problemu przed jakimi stoi Europa.
Zamachy w Londynie mają też bardzo konkretne skutki. Mogą przesądzić o wyniku najbliższych wyborów. Na atakach zyskuje politycznie główny konkurent premier May - Jeremy Corbyn i jego Partia Pracy. Labourzyści od kwietnia odrabiają straty, choć jeszcze trochę brakuje im do zrównania się z dominującymi Konserwatystami.
Już dziś w Wielkiej Brytanii mówi się o tym, że po 8 czerwca premierem może być właśnie Corbyn, którego program to połączenie "rozdawnictwa socjalnego" polukrowanego silnym przekazem internacjonalistycznym. Za zbyt daleko idącą krytykę islamu Partia swoich członków karze, co spotkało ostatnio Trevora Merrallsa. Powiedział on, że islam powinien zostać „wyeliminowany” z Wielkiej Brytanii i przestał być kandydatem Labourzystów w wyborach. Corbynowi można wyciągnąć sporo wypowiedzi, o których w kontekście ostatnich wydarzeń chciałby zapomnieć, jak ta ze stycznia 2016 r., gdy mówił, że należy podjąć dialog z liderami ISIS.
Brytyjczycy mogą mieć za złe Konserwatystom to, że ci są częściowo odpowiedzialni za zły stan bezpieczeństwa w kraju. Rząd Camerona (z Theresą May jako ministrem spraw wewnętrznych) prze kilka lat dokonywał cięć m.in. w policji. May swego czasu tych, którzy przeciwstawiali się polityce oszczędności nazwała „płacącymi wilkami”. Dziś Corbyn, jeden z takich "wilków', mówi, że bezpieczeństwo nie może być tanie.
Łazarz Grajczyński