NA ANTENIE: Wiersz przed południem
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

Politolog: W Polsce rozmywają się granice przestępstwa

Publikacja: 02.06.2020 g.10:35  Aktualizacja: 02.06.2020 g.11:28
Poznań
Gościem Kluczowego Tematu był Politolog Uczelni Łazarskiego Artur Wróblewski, z którym rozmawiał Piotr Tomczyk.
artur wróblewski - Screen Telewizja Republika
Fot. Screen Telewizja Republika

Piotr Tomczyk: Czy w Polsce mamy system kastowy?

dr Artur Wróblewski: Wydaje mi się, że nie mamy systemu kastowego. Jesteśmy społeczeństwem egalitarnym i powinniśmy być z tego dumni. Istnieją dwa rodzaje systemu kastowego. Sformalizowany, jak na przykład w Indiach, czyli, że są lepsi i gorsi. Ci z wyższej kasty, gorzej urodzeni, słabiej urodzeni. Ale mamy też taki nieformalny system kastowy na świecie. Na przykład w Wielkiej Brytanii, gdzie bardzo trudno jest przebić pewien szklany dach, żeby awansować społecznie, ponieważ te elity lordowsko-arystokratyczne w Wielkiej Brytanii są bardzo zamknięte. I tam wciąż ludzie wychodzą za mąż czy żenią się między sobą. Spora część na przykład pracowników MI5 czy MI6, czyli słynnych agencji wywiadu, które znamy z Jamesa Bonda, to ludzie werbowani, którzy skończyli niegdyś tak zwany OxBridge. Czyli Oxford albo Cambridge. Natomiast my tego nie mamy. Być może dlatego, że mieliśmy zabory, byliśmy niszczeni. Te podziały z dawnych czasów feudalnych na arystokratów i innych zniknęły. Wydaje mi się, że tego nie mamy. Ale pan pewnie pyta o tę kastę sędziów.

Chciałbym ogólnie nawet zapytać, czy prawo w Polsce dotyczy też elit?

W naszym kraju jest przepływ ludzi między elitami. To znaczy można awansować. Tak jak za PRL-u, który otworzył ścieżkę awansu dla robotników i "chłopów". Dzisiaj można po prostu skończyć studia i po aplikacji sędziowskiej stać się częścią tej kasty. I to niekoniecznie trzeba być z rodziny sędziowskiej. Dobra nauka i pewnego rodzaju determinacja wystarczy. Chociaż wciąż liczą się w Polsce niestety powiązania. Natomiast jest pewien problem i pan redaktor dobrze i wcale niezłośliwie zauważył. Niektórzy postrzegają siebie jako ludzi, którzy mogą więcej, niż inni, czyli nie są równi wobec prawa. To powiedział kiedyś, kiedy pracował jeszcze dla Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, nie był częścią tej kasty czy elity, sędzia Rzepliński. On w 2004 roku w wywiadzie dla Gazety Wyborczej nawet wymienił 8 reform, które powinny być wprowadzone, żeby poprawić poczucie sprawiedliwości w Polsce i ograniczyć bezkarność sędziów. Sędzia Rzepliński wtedy, kiedy nie był tym sędzią, którym był później, postulował i nawet mówił o tym, że sędziowie piją alkohol i prowadzą samochód. Mówił, że to jest skandal i że w tej grupie jest korupcja. Później, kiedy stał się częścią tej grupy sędziów, zaczął mówić zupełnie odwrotnie. Już nie mówił, że w teczkach się przynosi sędziów do KRS, tylko mówił, że wszystko jest dobrze, a stare KRS jest wręcz dowodem na demokrację i praworządność w Polsce.

Wróćmy jednak do polityków. Wypowiedział pan niedawno takie słowa: "mamy do czynienia z przestępstwem". W ten sposób odniósł się pan do zbierania podpisów pod kandydaturą Rafała Trzaskowskiego przed ogłoszeniem terminu wyborów prezydenckich.

Niestety w Polsce rozmywają się te linie czy granice przestępstwa. I ludzie nie idą do więzienia. Zresztą to nie jest problem tylko Polski, w Ameryce też się mówi o sprawiedliwości dla bogatych, że ona jest inna i rzadko kto z bogatych białych kołnierzyków idzie do więzienia. Wyjątek to były te słynne sprawy Lehman Brothers czy Arthur Andersen, że ktoś tam poszedł do więzienia. Pamiętajmy, że jeśli ktoś zbiera podpisy poza wyznaczonym czasem albo je fałszuje, podlega karze do 3 lat więzienia. I to jest zapisane w artykule 248 Kodeksu karnego. Karze podlegają również osoby, które w inny sposób wpływają na ten proces zgłaszania kandydatów. Jeśli się kogoś zgłosi nieuprawnionego, to także podlega się karze 3 lat więzienia. To jest zapisane expressis verbis w Kodeksie karnym. A zatem zbieranie podpisów przed ogłoszeniem wyborów i uformowaniem się komitetu wyborczego, do którego potrzebujemy chyba 1000 podpisów, a później 100 tysięcy, żeby zgłosić kandydata, jest karane w myśl polskiego prawa.

Ale czy jednak nie jest to jakaś błahostka? Wiadomo, że każdy komitet wyborczy z tych głównych zbierze swoje podpisy, legalnie lub nielegalnie. Efekt tego i tak będzie taki, że kandydat wystartuje w wyborach.

Prawo jest przestrzegane wtedy, kiedy obywatele mają poczucie nieuchronności kary i sankcji. Jeśli tego nie ma, nikt nie respektuje prawa. Dlatego mieliśmy aferę reprywatyzacyjną w Warszawie. Mafia dewelopersko-urzędnicza i przemysłu prawniczego po prostu kradła domy i się nie bała. Byli bezkarni. Jeśli ktoś łamał prawo, a słyszeliśmy chociażby o wiceburmistrzu Świecia, to powinien podlegać karze. Ja nie mówię, że zbierający podpisy powinni iść na 3 lata do więzienia, ale powinni zostać osądzeni. Jeśli tego nie będzie, to będą oszukiwać w przyszłości.

A czy samo niedotrzymanie obietnic wyborczych też traktowałby pan jako oszustwo?

Jest to niedotrzymanie słowa, krętactwo czy złamanie dobrego obyczaju, ale nie jest to przestępstwo ścigane kodeksowo. To jest trochę jak ze zdradzaniem żony. To złamanie dobrego obyczaju i świństwo, ale nie przestępstwo. Nie powinniśmy tak postępować. Podobnie jest z obietnicami wyborczymi. Jeśli ktoś obiecuje różne rzeczy, ileś tam linii metra, albo, jak jeden kandydat z Warszawy, który teraz kandyduje, że na pewno zachowa bonifikatę 98 proc. dotyczącą przekształcenia dzierżawy wieczystej w pełne prawo własności mieszkańcom Warszawy. A później w styczniu, kiedy obejmuje urząd, natychmiast wycofuje się i zrywa tę umowę, to tu mówimy o oszustwie, złamaniu pewnej umowy dżentelmeńskiej, lekceważeniu wyborców.

Czyli rozliczanie z obietnic wyborczych jest niemożliwe?

W pewnym sensie jest niemożliwe, ale tutaj jest światełko w tunelu. Największym karzącym jest wyborca przy urnach. On będzie pamiętał, że ten polityk złożył obietnicę, że dochowa bonifikaty, a pierwsza rzecz, którą zrobił - złamał ją. Obiecał też, że będzie się starał pracować ciężko dla mieszkańców, a kiedy wybuchła pandemia Covid-19, wziął zwolnienie lekarskie, bo martwił się o rodzinę. Ja przypomnę, że Stefan Starzyński, prezydent Warszawy z 1939 roku, nie poszedł na zwolnienie lekarskie, kiedy Niemcy zaatakowali stolicę, tylko pracował  i zginął. Zastąpił go później wiceprezydent Julian Kulski, który zresztą przetrwał wojnę i napisał piękne pamiętniki o wydarzeniach z tego czasu. A zatem to wyborcy są tą siłą karzącą w świecie polityki i to oni wymierzają sprawiedliwość osobom wiarołomnym.

Jeśli jest aż tak wielki problem w rozliczaniu prawnym polityków-celebrytów, to może warto byłoby wprowadzić coś o czym pan wspomniał. James Bond miał licencję na zabijanie. Może nasi celebryci-politycy powinni otrzymywać licencję z limitami, że mogą okraść nas na przykład do 500 złotych czy na jedną wiertarkę lub trzy pary spodni? Tak jak kiedyś Milicja Obywatelska miała napis MO na hełmach i ludzie tłumaczyli sobie ten skrót jako "może okraść". Kierowcy byli o tym przekonani. Czy to zdałoby egzamin dziś?

Może w tym sensie, że uspokoiłoby nas. Wtedy nie musimy się denerwować, dlaczego prokuratura, a właściwie sędziowie, działają tak, że nie wymierzają sprawiedliwości złodziejom. Również na przykład tym z kasty nadzwyczajnej sędziów, którzy jeździli po alkoholu albo kradną. Wtedy byśmy wiedzieli, że nic się nie dzieje, jest licencja. Nie na zabijanie, ale na szabrowanie. Może byłoby mniej złośliwości. Definicja praworządności w cywilizowanych krajach, jakby pan zapytał profesora na Harvardzie, to by powiedział, że to jest poczucie sprawiedliwości, które ludzie i dobrze funkcjonujące sądy mają. A w Polsce proszę zauważyć co zrobiono z tego słowa. Że praworządność to jest właściwie zachowanie starych przywilejów. Niepoddawanie sędziów żadnej kontroli zewnętrznej. To jest ewenement na skalę światową. I z tego powodu właśnie ludzie mają pewnego rodzaju problem ze starą definicją praworządności, którą sędziowie popierają. Czyli ochronę ich przywilejów i niepodleganie systemowi dyscyplinarnemu i kontroli. Natomiast ludzie inaczej myślący, nowocześnie, chcą mieć poczucie sprawiedliwości dla władzy. I wtedy nie będzie potrzebny dylemat czy wprowadzać licencję na szabrowanie dla jakichś nadzwyczajnych kast ludzi, którzy niestety sami siebie tak określają. Inni ludzie nie podzielają opinii o ich elityźmie czy nadzwyczajnym intelekcie.

Prostych rozwiązań jednak nie ma. Równość wobec prawa to temat, który wielokrotnie będzie powracał w naszych rozmowach.

https://radiopoznan.fm/n/2OiFIb
KOMENTARZE 1
130rapid
130rapid . 02.06.2020 godz. 12:47
MO jako "Może okraść"??? :OO Nie odrobiliście zadania domowego. :)
MO - Mogą Obić,
ORMO - Oni Również Mogą Obić,
ZOMO - Zwłaszcza Oni Mogą Obić.