Pamięta, że to był wyjątkowo ciepły rok. W Ukrainie, podobnie jak w Polsce, hucznie świętowano majówkę, dlatego wraz z rodziną wyjechała do oddalonego o 250 kilometrów od Czarnobyla Czernichowa - dziś w znacznej mierze zniszczonego przez Rosjan. O tym, że coś jest nie tak, dowiedziała się na początku maja.
Mój ojciec był naukowcem. Byliśmy wtedy z rodziną na majówkę w Czernichowie. Do taty zadzwonili przyjaciele i powiedzieli, że coś jest nie tak. Nie wiedzieli co, ale zauważyli znacznie podwyższony poziom promieniowania. Mój ojciec wziął mnie i moją przyjaciółkę do Kijowa i zamknął nas w domu. Te obrazy przypominają mi bardzo wojnę. Pociągi były pełne dzieci, które rodzice odsyłali gdzieś dalej, do rodziny
- mówi Ukrainka.
Pierwsza wzmianka o wydarzeniach pojawiła się w propagandowej gazecie Pravda 29 kwietnia, trzy dni po wypadku. Z krótkiej notki wynikało, że sytuacja jest opanowana i nie ma żadnego zagrożenia radioaktywnego. 2 maja pojawiła się kolejna informacja. Media donosiły, że poziom promieniowania w Prypeci spadł nawet o połowę. W całym kraju, pomimo katastrofy, odbywały się pochody pierwszomajowe. Wciąż otwarte były szkoły. Jak dodaje Marina, rodzice tych dzieci, które nie zdołały opuścić kraju, zabraniali pociechom wychodzenia na zewnątrz.
36. rocznica katastrofy w Czarnobylu zbiega się z informacją zza wschodniej granicy o ataku Rosji na Zaporoże. Trzy rakiety przeleciały tuż nad elektrownią jądrową i uderzyły dziś nad ranem w miasteczko.