To finał sprawy, dotyczącej śmierci strażaka na budowie. Błędy w jej prowadzeniu doprowadziły do porażenia prądem młodego mężczyzny.
Do tragedii doszło w czerwcu 2011 roku. Przechodzień zobaczył, że z płotu przy placu budowy sypią się iskry. Jeden ze strażaków, który przyjechał na miejsce, przy otwieraniu bramy został porażony. Zmarł w szpitalu.
Później okazało się, że robotnicy, którzy montowali metalowe ogrodzenie, przebili kabel zasilający okoliczne lampy. Ale prokuratura o nieumyślne spowodowanie śmierci oskarżyła tylko kierownika budowy. Uznała, że to on odpowiada za bezpieczeństwo na budowie.
Proces trwał ponad cztery lata. Oskarżony ma zapłacić po 10 tysięcy złotych rodzicom strażaka. Wyrok nie jest prawomocny.