NA ANTENIE: Noc u Berniego
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Pieniądze za demokrację - demokracja za pieniądze

Publikacja: 18.01.2023 g.10:17  Aktualizacja: 18.01.2023 g.14:26
Kraj
Felieton Piotra Tomczyka.
flaga unii europejskiej - Pixabay
Fot. Pixabay

Na początku czerwca ubiegłego roku Komisja Europejska zaakceptowała polski Krajowy Plan Odbudowy. Dlaczego w takim razie, ani 23,9 mld euro dotacji, ani 11,5 mld euro pożyczek, w ramach Funduszu Odbudowy, wciąż nie trafiło do Polski? Fundusz miał przecież służyć odbudowie Europy po pandemii COVID-19! Czy popandemiczna odbudowa miałaby ominąć nasz kraj?

Prostolinijna interpretacja wyjaśnień przedstawicieli Komisji Europejskiej prowadzi do podstawowego wniosku: wypłaty są wstrzymywane z troski o prawidłowe wydatkowanie tych pieniędzy! No bo, gdyby w Polsce nie było niezależnego sądownictwa (a podobno istnieje takie podejrzenie!), to unijni administratorzy z Brukseli nie mieliby gwarancji, że przy rozdysponowaniu dotacji nie dojdzie do jakichkolwiek nieprawidłowości, a być może nawet i do korupcji…

Aby zabezpieczyć Europę przed niedostatkami praworządności i korupcją w Polsce, Komisja Europejska stworzyła tzw. kamienie milowe, które - jak sama je zareklamowała - „mają szczególne znaczenie dla poprawy klimatu inwestycyjnego”.

Należałoby cieszyć się, że Komisji Europejskiej tak bardzo zależy na dobrym „klimacie inwestycyjnym” w Polsce, gdyby nie fakt, że to właśnie informacje o działaniach komisarzy psują obraz polskiego rynku, a ich działania nie wskazują na to, aby chcieli te „klimatyczne” zmiany zatrzymać.

Niepokojąca wydaje się nie tylko liczba „kamieni” (37), ale także fakt, że Polska musi wykazać, że wszystkie kamienie milowe zostały osiągnięte przed dokonaniem jakichkolwiek wypłat w ramach Funduszu Odbudowy, a ostateczna ocena realizacji zobowiązań zależeć ma od dobrej lub złej woli „demokratycznych władców” Wspólnoty Europejskiej.

Brukselscy urzędnicy mówią o mechanizmie warunkowości obowiązującym przy wypłacie unijnych pieniędzy. Hasło „pieniądze za praworządność” być może dałoby się jakoś wybronić, gdyby nie fakt uznaniowości ocen i jawnie nierównego traktowania krajów Wspólnoty.

Teoretycznie, unijni biurokraci domagają się od wszystkich państw członkowskich przestrzegania zasad legalności, pewności prawa, podziału władzy oraz niedyskryminacji i równości wobec prawa. W praktyce, z konieczności przestrzegania tych zasad zwolnione są zarówno wybrane, najbardziej wpływowe kraje, jak i same instytucje unijne.

Na brukselskich salonach chętnie mówi się o upolitycznieniu i braku niezawisłości polskich sądów. Być może oceniający Polskę urzędnicy wciąż nie zorientowali się, że w polskich sądach, już od lat, na największą pobłażliwość i życzliwość liczyć mogą zdeklarowani… przeciwnicy rządu. Jednocześnie, tym samym zagranicznym obrońcom „apolityczności” sądów w Polsce, zupełnie nie przeszkadza typowo polityczna, partyjna kontrola np. nad sądownictwem niemieckim. Nie przeszkadza im też inicjatywa ustawodawcza w rękach organu władzy wykonawczej, jakim jest Komisja Europejska. Czy elementem europejskiej praworządności nie jest już ani równość wobec prawa, ani zasada rozdziału władzy wykonawczej i ustawodawczej?

Jeśli instytucje unijne, w tym także sama KE, łamią zasady praworządności, to czy w myśl mechanizmu „pieniądze za praworządność|” powinny otrzymać od krajów członkowskich Unii choć jednego eurocenta?

Na zakończenie, kilka słów o Parlamencie Europejskim. Warto odnotować, że PE przyjął już 36 rezolucji przeciwko Polsce. W najbliższym czasie prawdopodobnie nie pojawią się kolejne uchwały tego typu. Europarlamentarzyści mówili o naszym kraju rzeczy kuriozalne. I pewnie nie zabrakłoby im fantazji, aby powtórzyć stare oskarżenia - np. o prześladowaniu dzików czy korników – albo wymyślić nowe (tu proponowałbym potępienie budowy nowej kopalni odkrywkowej węgla brunatnego, zrównania z ziemią niemieckiej wioski Luetzerath i aresztowania Grety Thunberg). Jednak teraz eurodeputowani, którzy od lat szczególnie gorliwie atakowali Polskę mają inne problemy. W ferworze walki o dobre imię Kataru i Maroka, łączonej – być może także finansowo - z brawurowymi szarżami na Polskę, uznali, że ich samych nie obowiązują nawet najbardziej elementarne przepisy prawa. Na 37. antypolską rezolucję trzeba będzie cierpliwie czekać.

Nie mamy czego żałować. Chociaż z drugiej strony, byłoby to symboliczne, gdyby właśnie teraz, oskarżała nas instytucja, która zamiast walczyć z korupcją wśród europejskich polityków i urzędników, stała się korupcyjnym centrum UE. A może nie tylko centrum, ale i organizatorem korupcyjnych żerowisk w Europie? O tym przekonamy się dopiero po orzeczeniach unijnych sądów. Oby okazały się apolityczne i niezawisłe.

http://radiopoznan.fm/n/QPaqCn
KOMENTARZE 0