Jak mówił na otwarciu protestujący byli, ale w zdecydowanej mniejszości. Większość ludzi przyszła, żeby obejrzeć samą wystawę.
Ten faszyzm to jest taka pałka, którą lewicowe zwłaszcza środowiska używają wobec chyba każdego, kto ma trochę inne poglądy albo pokazuje trochę inne postawy, niż oni by sobie tego życzyli, ale "skandaliczna", "niedopuszczalna" - to są świetne komplementy, jeżeli chodzi o sztukę, bo sztuka musi poruszać przede wszystkim. Protesty nie były w czasie wernisażu takie duże, była grupka bardzo mała, cztery osoby, razem z panem Mateuszem Kijowskim, którego miałem okazję poznać
- mówił Piotr Bernatowicz.
"Tłumy były wewnątrz, jest bardzo żywe zainteresowanie" - dodaje Piotr Bernatowicz. Jak mówi, prace na ekspozycji są bardzo różnorodne, są m.in. obrazy odnoszące się do protestów przeciwko lewicowym rządom Maduro w Wenezueli.
Na wystawie w Zamku Ujazdowskim są też dzieła innych twórców, których z powodu poprawności politycznej albo z powodów politycznych, nie można pokazywać w zachodnich galeriach.
Poniżej cała rozmowa w audycji Kluczowy Temat:
Łukasz Kaźmierczak: Temat naszej rozmowy to wystawa, o której mówi chyba cała artystyczna Polska. Nazwa wystawy to "Sztuka Polityczna", prezentujecie ją na Zamku Ujazdowskim, w siedzibie Centrum Sztuki Współczesnej. Ja sobie kilka cytatów przygotowałem. "Skandaliczna, niedopuszczalna, faszystowska". Panie dyrektorze, poczuwa się pan do winy?
Piotr Bernatowicz: Skandaliczna, niedopuszczalna - to chyba są komplementy, jeżeli chodzi o sztukę. Faszystowska - z tym bym się nie zgodził. Ten faszyzm to jest taka pałka, którą lewicowe zwłaszcza środowiska używają wobec każdego, kto ma choćby trochę inne poglądy, albo pokazuje trochę inne postawy, niż te, których oni by sobie życzyli, ale skandaliczna i niedopuszczalna to są świetne komplementy, jeżeli chodzi o sztukę, bo sztuka musi przede wszystkim poruszać.
Jeżeli definicją sztuki jest też prowokacja artystyczna, to pewnie możecie sobie pogratulować, bo ferment jest ogromny. Są artykuły, listy protestacyjne, były protesty na dziedzińcu Centrum Sztuki, przed dziedzińcem.
Była taka grupka. Te protesty w czasie wernisażu nie były takie duże, była bardzo mała grupka, jakieś cztery osoby, razem z panem Mateuszem Kijowskim. Tłumy były wewnątrz, chciały zobaczyć wystawę, także są jakieś protesty - głównie Gazeta Wyborcza bije na alarm, niemal codziennie.
Przyznaje się pan, że chciał sprowokować? To miał być papierek lakmusowy, który miał pokazać granice wolności twórczej?
Nie chodzi o samą prowokację, ale o prace pokazywane. Są bardzo różnorodne. Mamy prace wenezuelskiego artysty Olivaresa, który opowiada historię, która dla nas Polaków jest egzotyczna - o buntach przeciwko lewicowym rządom Nicolasa Maduro w Wenezueli. Olivares jest rysownikiem, głównie zajmował się rysowaniem piłki nożnej, komiksów. Ale w 2017 roku wir wydarzeń wciągnął go, jeden z jego przyjaciół zginął w protestach, w których brało udział całe społeczeństwo, trochę jak protesty Solidarności. On zaczął malować protesty. Jego obrazy były drukowane na tarczach, których protestujący używali przeciwko policji.
Nie może być bardziej zaangażowana sztuka w tym momencie.
Bardzo ciekawa postać. Mamy też artystkę z Korei Północnej, która mieszka w USA, która w bardzo wyciszonych pracach opowiada o komunistycznych obozach koncentracyjnych w Korei. To jest jej misja, żeby tak przypominać o tysiącach osób, które są właśnie dzisiaj przetrzymywane w obozach.
Mamy też jednego z artystów, który jest przetrzymywany w obozie na Białorusi.
Aleś Puszkin.
Może to jest właściwy symbol tego, do czego może doprowadzić sztuka zaangażowana?
Poznaniacy znają, myślę, Alesia Puszkina. To w Poznaniu w 2016 roku odbyła się jego pierwsza indywidualna wystawa w Polsce. Były tam prezentowane obrazy, akcje tego artysty i m.in. za jeden z obrazów reżim Łukaszenki wsadził artystę do więzienia, pod jakimś absurdalnym zarzutem propagowania nazizmu. Trochę ta lewica idzie rękę w rękę z reżimem Łukaszenki.
W takim razie proszę się odnieść do tych zarzutów, które się pojawiły. Co wolno artyście? Część środowisk żydowskich protestowała. Mówią, że wystawa jest propagowaniem postaw faszystowskich i pokazywanie faszyzmu jako uprawnionego dyskursu.
To jest absurd, środowiska żydowskie, ubolewam nad tym. Rozumiem ich zaniepokojenie, bo gdyby rzeczywiście ktoś propagował nazizm albo jakąś formę antysemityzmu to jest niepokojące. Ja rozumiem ich zaniepokojenie, ale kompletnie nie podzielam ich stanowiska w sprawie tej wystawy. Co więcej, w wystawie biorą udział artyści z Izraela, żydowskiego pochodzenia. Miriam Elia, Brytyjka, ale pochodzące z Izraela, wypowiadała się na konferencji prasowej, mówiła, że to jest absurd - te protesty, to stanowisko środowisk żydowskich, trudno to zaakceptować.
Czyli jej, jako artystce, nie przeszkadza... Zarzuca się na przykład Danowi Parkowi...
Dan Park jest prowokatorem, jest osobą, która powinna być odczytywana w kontekście Szwecji, gdzie wzrasta fala antysemityzmu, ale jest zamiatana pod dywan. Cała sfera przestępstw jest zamiatana pod dywan i w mediach się o niej nie mówi, bo niestety są to przestępstwa popełniane przez grupy mniejszościowe.
Czyli poprawność polityczna w Szwecji panuje i o tym też myślę ta wystawa jest, przeciwko politycznej poprawności.
Dokładnie tak i warto wskazać na taki aspekt, że ta wystawa ma walor edukacyjny, ona właśnie opowiada o sytuacji, która dla nas może jest trochę egzotyczna, chociaż nawet tak bliska, jak właśnie Szwecja, gdzie polityka łagodnego traktowania, szczególnie łagodnego traktowania mniejszości powoduje, że fala przestępczości wzrasta, że Szwedzi zaczynają się obawiać, są dzielnice, gdzie Szwedzi są zmuszani do wyprowadzki.
Panie dyrektorze, pan mówi o edukacyjnej wartości, ja się boję, że to może być potraktowane, jak instrukcja obsługi. Nie ma najbardziej kontrowersyjnych prac, ale Dan Park rysował szwedzkiego premiera Fredericka Reichhelda - jego twarz była wpisana w celownik karabinu. Albo rozwieszał plakaty z napisem "Free Brevik".
Robił też plakaty, gdzie twarz Brevika była w celowniku karabinu. Wyciąganie z kontekstu dyskursu, dyskusji medialnej w Szwecji pewnych prac. Dlatego też nie wszystkie prezentujemy, bo one mają kontekst. Artysta odnosi się do dyskursu w mediach. Jeżeli to wszystko usuniemy i zobaczymy tylko samą pracę, to jej nie zrozumiemy. Dla działalności Dana Parka ważny jest kontekst. Jeżeli ktoś jest nieprzychylny i ma złą wolę, łatwo można wyciągnąć jeden rysunek, zostawić go poza kontekstem - można powiedzieć, proszę bardzo, to Hitler, co to jest?
To jest to słynne - Hitler w cierniowej koronie z hasłem "Umarłem za wasze grzechy". To już jest po bandzie.
Tylko, że to wszystko ma swój kontekst. Nie mam tego na wystawie, bo właśnie kontekst jest ważny i należy prace artystów interpretować w kontekście. Tak jak powiedziała kiedyś słynna krytyczka sztuki, kuratorka Anda Rottenberg - dzieło sztuki nie obraża. Dzieło sztuki wskazuje na pewien problem. To nie jest komunikat polityczny, to jest sztuka polityczna. Jest różnica. Jeżeli poseł PO mówi, że trzeba opiłować katolików - to jest komunikat polityczny. To znaczy, że jak dojdzie do władzy, to będzie realizował taki program. Jeżeli mamy pracę Mauricio Catellana, gdzie widzimy papieża przygniecionego meteorytem - to nie znaczy, że ten artysta chce przywalić papieża meteorytem, tylko znaczy, że możemy to poddać interpretacji. Może to być symbol współczesnego Kościoła, wskazanie na jego zdaniem nadmierny kult - to nasze interpretacje, ale dzieło nie może być odczytywane wprost. To rozróżnienie jest kluczowe, między komunikatem politycznym, który ma wprost przekazać pewien program polityczny i tego się powinniśmy albo bać albo czepiać, a dziełem sztuki, które operuje językiem symbolicznym i różne interpretacje są możliwe. Dzieło nie musi być aprobowane.
Czy wolność artysty jest niepodzielna? Albo jest albo jej nie ma? Tak interpretujecie prace tych artystów?
Wolność twórcza w ramach instytucji, kiedy pokazujemy dzieła sztuki, właśnie jako prace artystyczne powinna być możliwie szeroka, dlatego, że powinniśmy tego typu instytucje utrzymywać dla pewnego dobra dyskusji i demokracji, może to górnolotnie zabrzmi, dlatego, że lepiej, żeby takie dyskusje toczyły się w galeriach, lepiej, żeby można się było spierać o jego prace, niż żeby dochodziło do starć na ulicach, czego byliśmy świadkami. Nie mówimy o sztuce, tylko o politycznej agresji. Trochę nam to zaciemnia obraz, bo ta wystawa, myślę, dlatego jest atakowana, bo pokazuje tematy, które w sztuce są rzadko pokazywane.
Istnieje zjawisko cancel culture.
Dokładnie tak. Jest cała grupa prac, które można określić jako feministyczne, ale są to kobiety pochodzące z Iranu, Iraku, Jemenu.
Albo czeska artystka Jana Zimowa, która za bardzo nie może u siebie publikować.
Mieszka w Niemczech. Namalowała cykl obrazów - Wilki w owczych skórach, która odnosi się do kryzysu imigranckiego. Prace w takiej bardzo poetyckiej, nieco surrealistycznej formie, bardzo ładne. Ona stawia pytanie o politykę imigracyjną. Te prace nie mogą nigdzie być pokazane w Niemczech. Jeszcze jest druga artystka - Brytyjka Mimsy, która zrobiła cykl prac, pokazujący małe zabawki, takie miśki, którymi dzieci się bawią w kontekście terrorystów z państwa islamskiego. Bardzo łagodna praca, jeżeli chodzi o formę, ale temat spowodował, że w Londynie nie można tego pokazać. Jest rodzaj cenzury.
Można zobaczyć w Centrum Sztuki Współczesnej.
Pogłoski o faszyzmie są przesadzone. Nie propagujemy faszyzmu, propagujemy sztukę, która mówi o ciekawych problemach współczesnego świata.
Wystawa jest czynna do 16 stycznia przyszłego roku.