Ppłk Leszek L. był podejrzewany między innymi o zły dobór załogi samolotu. Śledczy uznali, że przyczyną katastrofy był brak współpracy między załogą a oskarżonym kontrolerem. "Ustaliliśmy, że samolot był sprawny technicznie, a warunki wystarczające do odbycia lotu. Do katastrofy przyczynił się tak zwany czynnik ludzki" - mówił szef prokuratury ppłk Tadeusz Cieśla.
Kontroler porucznik Adam B. został oskarżony o umyślne niedopełnienie obowiązków. "Instrukcja dotycząca rozmów radiowych w siłach powietrznych określa, że kontroler lotu musi egzekwować od załogi potwierdzanie wysokości. Oskarżony tego zaniechał uznając, że podawane przez niego wysokości są faktycznymi" - podkreśla prokurator Lech Hajdukiewicz. Por. Adamowi B. grożą trzy lata więzienia. Kontroler, który w śledztwie nie przyznał się do winy, stanie przed Sądem Garnizonowym w Warszawie.
Śledczy uznali jednak, że to nie kontroler bezpośrednio przyczynił się do katastrofy. Jego odpowiedzialność - co podkreślali prokuratorzy - kończy się na 12-13 sekund przed katastrofą. Według prokuratury, to dowódca samolotu doprowadził do nadmiernego nachylenia maszyny i do końca nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Nie ma bowiem dowodów, by próbował temu przeciwdziałać. Śledztwo wobec kapitana Roberta K. z powodu jego śmierci zostało umorzone.
Do odrębnego postępowania wyłączono sprawę niewłaściwego szkolenia pilotów. W tym wątku nikomu zarzutów jeszcze nie postawiono. Śledczy dopiero rozpoczynają weryfikację dokumentów. Prokuratorzy tłumaczyli, że śledztwo w sprawie Casy trwało ponad trzy lata, bo - po katastrofie smoleńskiej - to tamto postępowanie zyskało priorytet, a w obu opinie wydawali ci sami biegli.