Rozsmakowuję się niespiesznie w "Hurra Zara!" Raspaila. Pomysł w zasadzie taki sam, jak Jeana d'Ormessona w "My, z łaski Boga": dzieje wymyślonego (acz u d'Ormessona na kanwie historii własnej rodziny) rodu arystokratycznego pochodzenia gockiego i od świętej Zary, o kosmopolitycznych rozgałęzieniach, głównie jednak podzielonego na linię niemiecką i francuską, czyli von/de Pikkendorffów, rzucone na tło rzeczywistych wydarzeń i z nimi tak finezyjnie powiązane, że członkowie rodu stają się nieomal kluczowymi postaciami tych zdarzeń, albo przynajmniej mogliby nimi być w określonej konfiguracji. Do tego jeszcze masę aluzji literackich i do postaci pisarzy (jak na przykład Ernsta Jüngera, potraktowanego - jako człowiek - surowo, acz w gruncie rzeczy słusznie, bo przecież jest prawdą, że ów koneser francuskiego wina i francuskiej kultury był w Paryżu służącym III Rzeszy okupantem, tym bardziej niebezpiecznym, że miłym i przyjacielskim) oraz wplecenie własnych (Raspaila) przodków, ale z wymyślonymi biografiami, jak ojca, rzekomego kapitana i pracownika wywiadu w czasie I wojny światowej w Szwajcarii, który dowiedziawszy się, że Niemcy powzięli plan przewiezienia Lenina i jego czeredy do Rosji, usiłował zatrzymać zapieczętowany pociąg z Genewy, czym mógłby zmienić bieg historii. W ogóle to kolejna powieść, w której Raspail tka sieć pomiędzy swoimi własnymi powieściami i ich postaciami, z sobą samym także, nie ukrywając, a nawet eksponując to jak bardzo "literacka" jest literatura, którą uprawia. A ja uwielbiam właśnie taką literaturę, ściślej mówiąc: prozę powieściową, od której żądam, aby kreowała świat wyobrażony, taki, jakim mógłby być w określonych konfiguracjach, a nie opisywała istniejący. Bo z kolei od poezji i dramatu oczekuję czego innego: od pierwszej - "wstrząsu metafizycznego", osiągalnego błyskiem intuicji w śmiałej metaforze, pozwalającej doznać korespondencji form bytu w niezwykłych i oksymoronicznych synestezjach; symbolizmu, krótko mówiąc; od dramatu zaś - stworzenia sytuacji, w której mogę poczuć się cząstką zbiorowości, współodczuwać jej - i każdego człowieka z osobna - ból istnienia, ale i w transcendentnej perspektywie egzystencji, a zawężając to do naszego polskiego "teatru monumentalnego" od Mickiewicza po Wyspiańskiego - uczestniczenia w świętych misteriach narodowego kościoła pamiątek", w których gra "wyrzutem będzie i spowiedzią".
prof. Jacek Bartyzel