Żłobek po otrzymaniu dofinansowania podniósł opłatę o pół tysiąca złotych

Zdaniem Wildsteina, prawica dała się zdominować i zaczęła używać tych samych pojęć co lewica. "Nam się narzuca język i pewne wyobrażenia o rzeczywistości" – tłumaczył Bronisław Wildstein.
Żyjemy w świecie nowych tabu i fetyszy, które uniemożliwiają nam rozpoznanie rzeczywistości. Weźmy takie fundamentalne pojęcie dla naszej współczesnej kultury emancypacji – wolność. Wszyscy chcemy być wolni. Współcześnie rozumie się wolność w sensie negatywnym, czyli jako uwalnianie się od wszelkich ograniczeń. Dla klasycznych myślicieli byłoby to zaprzeczeniem ostatecznie idei wolności, bo takie uwalnianie od wszelkich norm kultury, bo do tego to prowadziłoby, oznaczałoby uleganie wszelkim popędom
- mówi publicysta.
Bronisław Wildstein wśród ośrodków promujących nową ideologię wymienia media i międzynarodowe korporacje. "Ona zamienia człowieka w konsumenta wyłącznie. Rozbija tradycyjne struktury społeczne, które blokowały konsumpcyjny pęd" – stwierdził Bronisław Wildstein.
Poniżej cała rozmowa:
Cezary Kościelniak: Chciałem z panem porozmawiać dzisiaj o Europie. W jakiej kondycji jest Zachód?
Bronisław Wildstein: Zachód to szerokie pojęcie i wykracza poza Europę.
Więc ten europejski Zachód.
W tym sensie można powiedzieć, że nie najlepszej i to będzie eufemistyczne określenie. Wojna pokazała nam pewne zjawiska, które niektórzy widzieli już wcześniej, to znaczy przede wszystkim zachód Europy to jest w tej chwili w ogromnej mierze Unia Europejska. Taki specyficzny twór, który nam jest przedstawiany w propagandowym świetle. W rzeczywistości to jest taki neoimperialny twór, zarządzany hegemonistycznie przez centrum, które stanowią Niemcy z takim mniejszym partnerem francuskim. To wszystko dzieje się za parawanem pięknych haseł o wspólnym interesie, dobru i tak dalej, ale kiedy przyglądamy się bliżej, okazuje się, że jak zwykle, z utopią wspólnoty, zaczyna wygrywać interes silniejszego, a tym silniejszym są Niemcy.
To trochę powtarzający się refren na ustach polityków europejskich. Tym razem Guy Verhofstadt ogłasza, że środki z KPO nie popłyną, niezależnie od tego, czy Polska pomogła Ukrainie. Czy Europa przestała być wspólnotą i stała się parlamentem z partiami, gdzie silniejsza partia po prostu wygrywa? Czy tutaj nie leży istota kryzysu?
Według mnie jest gorzej. Parlament zakłada pewną realną wspólnotę obywatelską. Bez tego demokracja musi się rozpadać. Demokracja to demos, czyli lud, który rządzi. Kratos to władza. Otóż w Europie nie mamy wspólnego demosu, jest taka bardzo szeroka i luźna wspólnota kulturowa.
Nie mamy demosu – co pan ma na myśli?
Mamy różne demosy. Zwróćmy uwagę, że nawet w krajach sąsiadujących ze sobą, jak Polska i Niemcy, te różnice narodowościowe i kultury narodowej wyrastające z całej historii narodów są spore. Bardzo wyraźnie odróżniamy postawy Niemców i Polaków, postawy Niemców i Francuzów, możemy rozciągać to w ten sposób, Finów i Portugalczyków, każdy naród to jest inny demos. Jeżeli nie mamy tej podstawowej wspólnoty poczucia interesu wspólnego, to demokracja nie może funkcjonować i wygrywają silniejsi i rządzą tylko dla siebie.
Co pańskim zdaniem mogłoby być w najbliższej przyszłości takim ideałem, który ewentualnie mógłby na nowo zjednoczyć ten europejski zachód?
Europa musiałaby wrócić do tych podstawowych zasad, które ojcowie założyciele wspólnot europejskich na przełomie lat 40-tych i 50-tych proponowali. To musi być wspólnota narodów państw, które realizując wspólne przedsięwzięcia, eliminując bariery je oddzielające, stopniowo prowadzą do tego, że wytwarza się to poczucie wspólnego dobra, które z czasem może prowadzić do tego, że poczucie europejskiej obywatelskości realnie się będzie rodziło. Ale to wymaga czasu. To jest organiczny proces. A nam się to narzuciło. Od początku przy projekcie budowy wspólnoty europejskiej istniały dwie postawy. Postawa organiczna, którą prezentowali tacy ludzie, to byli katolicy, jak Adenauer, Gasperi, Schuman, i z drugiej strony postawa konstruktywistów, czyli projekt narzucenia pewnych form odgórnych, który zdaniem tych konstruktywistów, będą kształtowały tę masę ludzką.
Czy konstruktywiści wygrali tę rozgrywkę?
Oczywiście, wygrali pod koniec lat 80-tych, a widomym znakiem jest Traktat z Maastricht. To jest manifest tego nowego projektu, który się nie liczy z rzeczywistością kulturalną.
Ale można jednak trochę polemizować. Nicea i tam są zapisy dające równogłośność mniejszym państwom o słabszym potencjale gospodarczym. To jednak wyrastało bardzo z ducha Schumana, Gaspariego, tych ojców założycieli, gdzie każdy ma równy głos.
Nie tyle wyrastało, co jeszcze przetrwało. Jeszcze nie można było tego zlikwidować. Te narody tworzące Europę by się na to nie zgodziły. Ale ten proces postępował. Poszczególne działania, bardzo charakterystyczny był projekt narzucenia wspólnocie konstytucji i to jak ona była narzucana. Ta konstytucja nie została przyjęta, bo była odrzucona w referendach we Francji i w Holandii. Ale była forsowana. W pierwszym projekcie preambuły konstytucji stwierdzono, że odwołujemy się do antycznego dziedzictwa, do oświecenia i rewolucji francuskiej.
W ogóle nie wspomniano chrześcijaństwa. Benedykt XVI prowadził batalię, żeby była tam jednak inwokacja do Boga, ale zdaje się była to przegrana batalia.
Wtedy jeszcze był Jan Paweł II i wszystkie środowiska katolickie usiłowały protestować przeciwko temu. W efekcie doprowadziło to do zmiany i pojawiło się tam ogólne nieokreślone odwołanie do „wspólnego dziedzictwa religijnego i kulturowego” co nic nie znaczyło. Czym jest Europa? Nie jednością geograficzną, ale jednością kulturową. Jeżeli odrzucamy naszą wspólnotę kulturową, jeden z fundamentów, czyli chrześcijaństwo, to mówimy, że się wyrzekamy tej tradycji. Czyli co chcemy zrobić? Chcemy odwołać się do jakiegoś projektu przyszłościowego, który ci mędrcy dla nas wymyślą i przygotują. To pokazuje zupełnie inne podejście.
Wróćmy do kwestii politycznych. Kiedy mówi pan o kulturze w wymiarze europejskim, to też trzeba ubrać ją w jakiś język przynajmniej filozofii politycznej. Nie uważa pan, że pewnym kłopotem po prawej stronie jest sposób komunikacji konserwatywnej klasycznej wizji Europy? Że to nie jest tylko kwestia tego silniejszego trendu emancypacyjnego, ale także po części kwestia kryzysu języka strony konserwatywnej. Jeśli tak – to z czego on wynika?
Przede wszystkim, jeśli ten kryzys istnieje, to polega on na słabości ośrodków, które podporządkowują się dominującym trendom i zaczynają mówić w ich języku, ulegać pewnym stereotypom myślenia, które powodują, że po prostu pewne części podstawowe dla kultury europejskiej, które warto konserwować, nie mogą być wyrażane. Nam się narzuca język, pewne wyobrażenia rzeczywistości, które z rzeczywistością niewiele mają wspólnego, ale przyzwyczailiśmy się. Żyjemy w świecie podobno uwolnionym od tabu i fetyszy, zupełnie racjonalnym, ale w rzeczywistości nie ma czystej racjonalności, ona zawsze musi być na czymś ufundowana. Żyjemy w świecie nowych tabu i fetyszy, które uniemożliwiają nam rozpoznanie rzeczywistości. Weźmy takie fundamentalne pojęcie dla naszej współczesnej kultury emancypacji – wolność. Wszyscy chcemy być wolni. Współcześnie rozumie się wolność w sensie negatywnym, czyli jako uwalnianie się od wszelkich ograniczeń. Dla klasycznych myślicieli byłoby to zaprzeczeniem ostatecznie idei wolności, bo takie uwalnianie od wszelkich norm kultury, bo do tego to prowadziłoby, oznaczałoby uleganie wszelkim popędom, pewną animalizację bytu ludzkiego.
Jak to się dzieje, że tak trudno jest to przekazać w dyskursie politycznym? Wydaje się, że trudno znaleźć osobowości, które na przykład byłyby w stanie tak mocno oddziaływać na młode pokolenie, jak to się udaje stronie przeciwnej. Skąd wynika ten kryzys?
Po prostu z nierównowagi siły. Po tamtej stronie są potężne siły. W tej chwili rządzi Europą, ja mówiłem o takim wymiarze politycznym, hegemoniczny układ Niemcy z małym partnerem francuskim, ale w sferze ideowej rządzi establishment ideologiczny. Ideologię traktuje jako wehikuł władzy. To jest taka sieć specyficzna, wszystkie środki opiniotwórcze, media, potężne korporacje, to jest wielki biznes, w którego interesie jest kreowanie nowej ideologii, bo ona zamienia człowieka w konsumenta wyłącznie. Rozbija tradycyjne struktury społeczne, które blokowały ten konsumpcyjny pęd i powoduje, że ten człowiek jest samotny wobec presji konsumpcyjnej.
Bardzo pesymistyczna wizja. Czy można to jakoś przełamać?
To nie jest pesymistyczna wizja. To jest opis rzeczywistości. Wcale nie wiemy czy ten układ sił można zmienić.
Czy można zmienić ten układ sił?
Oczywiście. Wszystko na świecie można zmienić. Świat nie jest zdeterminowany, a jeśli jest, to nie w naszej mocy jest rozpoznać ten wymiar jego zdeterminowania. Wszystkie opowieści o tym, jak świat ma wyglądać okazały się nieporozumieniem. Zawsze się okazywało, że ten świat rozwija się zupełnie inaczej niż nam się wydaje, ale na razie mamy tę nierównowagę sił i mamy ubezwłasnowolnienie narodów Europy. Ale to też ulega zmianie. Widzimy coraz większą presję ze strony tych narodów do przeciwstawiania się statusu quo. To co jest ważne, to że w wyniku tej dominacji ideologii, nastąpiła homogenizacja polityczna, ta klasyczna prawica została skolonizowana przez lewicę i niczym się od niej nie różni.
Co pan teraz czyta i co pan polecałby naszym słuchaczom?
To może nie być znana szeroko lektura - "Myślenie i istnienie" Irada Kimhi. Ale to jest książka o logice filozoficznej. Regularnie wracam też do klasyki. Tuż przedtem czytałem Szkołę uczuć Flauberta. Zalecam powrót do klasyków. Flaubert tyle mówi nam o naszej rzeczywistości, że to jest zdumiewające.