Przypominało to mieszankę sentymentu do czasów The Beatles w latach 60., z pokaźną domieszką zachwytów punkiem i ruchów alternatywnych. Z britpopu emanowała też brytyjskość, zarówno w tekstach piosenek, w brzmieniu muzyki i sposobie wykonywania muzyki. Fani kupowali jak leci płyty wytwórni Creation Records, z wystrzałową, długą listą zespołów. Pod wpływem tworzonej przez młode kapele muzyki, w sztuce i modzie, a nawet w polityce, jedność kulturowa stała się wręcz namacalna.
Britpop był zadziorny, ostry, ale nie przyciężkawy. Odbijał od mrocznego, depresyjnego klimatu grunge rocka. Piosenki miały melodie, ale jakoś inaczej podane, z większą emfazą i determinacją. Można było nie znać kapeli, a po pierwszej zwrotce piosenki akcent „cockney” zdradzał wokalistę. Przy okazji rozwoju ruchu britpopowego, media nakręciły konflikt między głównymi graczami. Powstały obozy fanów Oasis i Blur. Liderzy zespołów Noel Gallagher i Damon Albarn stali się idolami młodego pokolenia.
Powrót Blur na rynek nie powinien nas zaskakiwać. Podobne reaktywacje przeżywaliśmy w wykonaniu zespołów innych nurtów muzycznych. Często takie zjawisko nabiera większego wymiaru i mieści się w pojęciu odrodzenia czy renesansu. Trudno przewidzieć czy po grupie Blur mogą się przebudzić kolejne figury galerii britpopu czy tylko tak jak grupa Pulp, muzycy tego ruchu poczują, że warto ruszyć w trasę.
Płyta „The Ballad Of Darren” prezentuje zespół Blur taki jaki znaliśmy go z czasów albumów „Parklife” i „The Great Escape”. Jeszcze otwierająca nową płytę piosenka „The Ballad”, bardzo wolna, spokojna i refleksyjna, niewiele mówi o stanie ducha muzyków, energii i pomysłach jakie muzycy chcą przekazać. Już drażniący dźwiękami gitar i krzykami na pogłosie kawałek „St.Charles Square”, ukazuje stary, dobry Blur, jaki poznaliśmy około 1995 roku. Dalej aż do –nomen omen- trzynastego utworu, nikt nie przebiera się w nowe szaty i przez trzy kwadranse jesteśmy w klimacie britpopu z lekkim napędem gitar i wyjątkowo dużą porcją melodyjnych kompozycji.
Blur niewątpliwie dojrzał, co oznacza, że nie ma w tej muzyce dawnej bezczelności i złości na świat, za to więcej jest wyważonych rozliczeń z przeszłością i tęsknoty za tym, co bezpowrotnie przeminęło. Damon Albarn śpiewa o tym w piosenkach „Barbaric” i „Russian Strings”. Lider zespołu Blur śpiewa wyraźnie z większą powagą, czasem przypomina mi nawet Davida Bowie, ale to tylko taka mgiełka, która przemyka w kilku piosenkach. Z utworu na utwór można polubić Albarna coraz bardziej, bo z rockowego nieokrzesańca przeistoczył się niemal w statecznego angielskiego gentlemana.
Co powinno się spodobać w tej muzyce, poza melodyjnością prawie każdego utworu, to te wszystkie szczegóły, detale dźwiękowe, chórki, staromodnie brzmiące instrumenty klawiszowe, które razem świadczą o tym, że zespół myślał o nagraniach bardzo kompleksowo. To zawsze cieszy i zaskakuje, gdy po kolejnym odtworzeniu usłyszymy coś co nam umknęło za pierwszym razem.
Ciekawa jest również na płycie „The Ballad Of Darren” ta umiejętność omijania prostych rozwiązań, Kiedy wydaje się, że kawałek „Goodbye Albert” za bardzo nawiązuje do automatyki rytmu zajechanej przez nurt new romantic, zespół Blur uruchamia świdrującą gitarę i już robi się inaczej. Cała płyta utrzymana jest w łagodnej tonacji, dynamika muzyki lekko faluje, lecz wszystko utrzymane jest w ryzach, bez wybryków lub gwałtownych skoków ekspresji. Nie muszę nadmieniać, że wiele dzieje się w warstwie literackiej, gdzie odniesienia do polityki i kondycji świata są częste. Jest to płyta z muzyką skrojoną niemal specjalnie na czas jesieni, kiedy skłonność do przemyśleń i swego rodzaju zapadanie się w samotność, przychodzi do nas bez zaproszenia. Na szczęście płyta Blur nie wciąga odbiorcy w jakiś mroczny zaułek i pozostawia chęć posłuchania parokrotnie piosenek „The Heighs”, „The Rabbi”, „The Swan” i wszystkich pozostałych.