Przez następny rok każdy tydzień przynosił wspaniałe, czasem nieprawdopodobne wieści o zespole, który wdarł się z debiutanckim albumem na prestiżowe listy w Wielkiej Brytanii, w Kanadzie i w Stanach Zjednoczonych. Aż dziwne wydawało się, że wielcy gracze na rynku fonograficznym nie próbowali wykorzystać potencjału grupy. W dynamicznej drodze poznańskiej super grupy był jeszcze występ w Memphis na International Blues Challenge, doszły inne zagraniczne festiwale, trasy koncertowe po kraju. Jesienią ubiegłego roku docierały informacje o tym, że muzycy pracują nad następną płytą. Tymczasem nastąpiło niespodziewane tąpnięcie. Zespół się rozsypał, główny kompozytor muzyki, basista Robert Fraska musiał odejść. Konflikty doprowadziły do odejścia wokalisty i gitarzysty Chuca Fraziera. Wcześniej muzyk był nieustannie ciągany w różne strony i kuszony innymi propozycjami. Trudno było przypuszczać, że zespół Blues Fighters w ogóle przetrwa. Na szczęście po okresie zawieszenia, zaczęły się pierwsze ruchy odrodzeniowe, przymiarki do nagrania płyty już z nowym wokalistą, którym okazał się jeden z najlepszych wokalistów rockowych w kraju, Grzegorzem Kupczykiem.
Historia Blues Fighters potoczyła się dalej nowym torem, o czym świadczy wydana właśnie druga płyta studyjna z tytułem „Firebird”. Jeszcze nie potrafię określić czy jest to otwarcie nowego rozdziału czy poważny ślad okresu przejściowego tej kapeli. Z oryginalnego składu pozostało dwóch muzyków, perkusista Darek Nowicki i gitarzysta Wojtek Kubiak. Są zupełnie nowi muzycy: basista Tomas Diaz, klawiszowiec Łukasz Jakubowicz i oczywiście Grzegorz Kupczyk. Pełna nazwa zespołu to Blues Fighters & Grzegorz Kupczyk. Moje wahanie, żeby nazwać tę płytę nowym rozdziałem bierze się stąd, że w 6 z 10 nagrań na basie gra także… Robert Fraska.
Gdy dodamy do tego większość kompozycji autorstwa Fraski i teksty Chuca Fraziera widać, że jakkolwiek by oceniać płytę jest to muzyczna efemeryda. Kto wie jak brzmiałyby utwory z płyty, gdyby wykonywał je Blues Fighters I? W wersji Blues Fighters II wyczuwalny jest mocny skręt w stronę rocka. Na szczęście nie jest to atak metalowy, lecz bardziej klasyczny, hard rockowy. Mogą się podobać poszczególne kompozycje, kilka bardzo chwytliwych, uszytych na miarę efektownych ballad rockowych. Czasem brzmi wręcz jak bardzo ładne przeboje grupy Bon Jovi lub gdy rozpędza się i wychodzi na pierwszy plan klawiszowiec, muzyka podąża w kierunku rozwiązań zespołu Uriah Heep.
Największym zaskoczeniem jest jazzowy kawałek „Trouble”, który Grzegorz Kupczyk śpiewa z dużym poczuciem swingu. Spora niespodzianka. W pozostałych, wokalista nadaje utworom rysu rockowego, eksponując siłę głosu i ciągle imponującą skalę. Kilka piosenek typu „Firebird” czy „What Is Love”, daje szansę zespołowi wdarcia się na tereny miłośników melodyjnego rocka. Ciekawa jest kompozycja „Dancing In The Night”, już „nowego” składu zespołu. Przebija się bluesowy klimat, chociaż także komercyjny charakter utworu, wynikający z wprowadzenia chórku. Trochę to w duchu Davida Coverdale’a & Whitesnake. Z satysfakcją znajduję na płycie dwa najlepiej zakotwiczone w bluesie utwory: „If You Want To Leave” oraz „Body Down Blues”. Z tej pary nagrań szczególnie oryginalny jest „If You Want To Lave” w rytmie shuffle. Zwykle nasi krajowi bluesmani z braku kompetencji omijają shuffle wielkim łukiem. Darek Nowicki to perkusista doświadczony na wielu polach muzycznych i wspomniana konwencja rytmiczna nie sprawia mu najmniejszych trudności.
Mocną stroną zespołu Blues Fighters było od początku gitarowe brzmienie. Jednak dopiero teraz nabrało ono blasku. Wojtek Kubiak zagrał parę wspaniałych partii, wsparty gościnnie przez gitarzystę Macieja Zdanowicza. Świetna jest dźwiękowa jakość nagrań, wyraźnie zarysowane plany akustyczne. Odczuwalna jest większa dynamika niż na pierwszej płycie, a cała akcja rozgrywa się w bogatej przestrzeni muzyki. To zdecydowana poprawa w stosunku do lekko „zamulonej” dźwiękowo debiutanckiej płyty. Wydawnictwo „Firebird” wyróżnia także ciekawa koncepcja okładki. Album jest bardzo obiecujący, daje wielką nadzieję na przyszłość. Tylko od muzyków zależy czy styl proponowanej muzyki się bardziej skrystalizuje czy będzie zlepkiem pomysłów z różnych kierunków. Ciśnie się pytanie: czy muzycy ustawią konkretnie GPS czy pojadą dalej na wyczucie?