Historyk w ten sposób skomentował wypowiedź przedstawiciela rosyjskiego MSZ, który napisał w mediach społecznościowych, że „17 września 1939 roku Rosja rozpoczęła akcję wyzwoleńczą w Polsce”.
„Ta narracja jest cały czas niezmienna” – ocenił Rafał Sierchuła.
Trudno się dziwić, żeby ta narracja się zmieniła. Dla przedstawicieli państwa, które uważa, że druga wojna światowa wybuchła w czerwcu 1941 roku i podejrzewam, że 80 procent mieszkańców Federacji Rosyjskiej jest pewna, że wtedy zaczęła się wojna, a tą naszą historię i tragedię traktuje się jako taki epizod, który tak naprawdę jest poza edukacją w Federacji Rosyjskiej.
Dla wyjaśnienia – w czerwcu 1941 roku Niemcy zaatakowały ZSRR. Dwa lata wcześniej Związek Radziecki tłumaczył agresję na Polskę rzekomym rozpadem państwa oraz brakiem jakichkolwiek władz na jego terenie. Sowieci mieli w ten sposób wesprzeć obywateli białoruskich i ukraińskich.
Oczywiście to było kłamliwe.
– podkreślił doktor Sierchuła.
Polacy nie spodziewali się ataku ze strony wojsk radzieckich. W trakcie ofensywy Armii Czerwonej pojmano wielu polskich żołnierzy i część natychmiastowo rozstrzelano.
Poniżej zapis całej rozmowy z dr. Rafałem Sierchułą:
Roman Wawrzyniak: Rozmowę zacznę od bieżącego komentarza. „17 września 1939 roku Rosja rozpoczęła akcję wyzwoleńczą w Polsce. Narody zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy z radością powitały żołnierzy radzieckich” napisał na Twitterze przedstawiciel rosyjskiego MSZ. Jak pan by to skomentował?
Rafał Sierchuła: Od 82 lat jest ta narracja. Cały czas stała, cały czas niezmienna. Trudno się dziwić, żeby ta narracja się zmieniła. Dla przedstawicieli państwa, które uważa, że druga wojna światowa wybuchła w czerwcu 1941 roku i podejrzewam, że 80 procent mieszkańców Federacji Rosyjskiej jest pewna, że wtedy zaczęła się wojna, a tę naszą historię i tragedię traktuje się jako taki epizod, który tak naprawdę jest poza edukacją w Federacji Rosyjskiej, bo jest to jakiś szczegół może mało istotny, a ta narracja cały czas jest ta sama.
Jest dementi rzecznika polskiego MSZ. Ale co z tego, skoro tam jest taki rodzaj myślenia. Warto przypomnieć naszym słuchaczom, co stało się 17 września 1939 roku i czy to była konsekwencja tego, co wydarzyło się chwilę przedtem, czyli 23 sierpnia tegoż roku.
To była konsekwencja porozumienia między III Rzeszą a Związkiem Sowieckim, dość intensywnym poszukiwaniem współpracy między Hitlerem, w momencie, kiedy zdecydował się rozpocząć drugą wojnę światową, bez pomocy Związku Sowieckiego, na pewno nie wybuchłaby wojna we wrześniu 1939 roku. Ten entuzjazm i chęć pomocy Stalina zdeterminowały decyzję Hitlera. Moment, kiedy były podpisywane umowy i ta informacja, że Stalin zaprasza Ribbentropa, wiązał się z pełną euforią i było już wiadomo, że to się rozpocznie. I rzeczywiście 1 września rozpoczyna się agresja niemiecka i słowacka, o tym warto wspomnieć, a 17 września zmienia się sojusznik Niemców, zamiast Słowaków wkraczają Sowieci i tak naprawdę rozpoczyna się pewna dziwna wojna. Bo same meldunki z tego wrażliwego momentu, kiedy placówki korpusu pogranicza meldują do naczelnego wodza o tym, że Sowieci atakują, jest w pewnym momencie konsternacja, po godzinie są wysyłane informacje do placówek, które walczą, by wysłali parlamentariuszy, żeby dowiedzieli się o co chodzi, oni odpowiadali, że nie mogą, bo na przykład czołg się pali, bombardują nas, jesteśmy cały czas w natarciu. To wkroczenie było wielkim zaskoczeniem.
Nasz ambasador nie przyjmował tej noty dyplomatycznej chyba. To było takie odsyłanie od poczty do poczty.
O 6 rano zgodnie z rozkazem wojska sowieckie uderzyły. Dwa fronty, białoruski i ukraiński rozpoczęły swój marsz na zachód, przede wszystkim, aby uniemożliwić ewakuację wojsk polskich na Litwę lub w kierunku rumuńsko-węgierskim. Można powiedzieć, że to było wielkie zaskoczenie. Porażka polskiego wywiadu, porażka polskiej dyplomacji i porażka najwyższych władz wojskowych.
Ale z drugiej strony mówi się, że zawiedli kompletnie sojusznicy, Stalin czekał na ten moment, że Francja i Anglia uderzy na zachodnie na Niemców. Dlaczego? A po drugie, wiedzieli o tym, co stało się 23 sierpnia, jakie są ustalenia paktu Ribbentrop-Mołotow.
Ta dziwna wojna była efektem tego, że Polska przyjęła pierwsze uderzenie licząc na wsparcie sojuszników, które to wsparcie nie nastąpiło. Te plany, które miały być podjęte, ofensywy wojska francuskiego, zostały odłożone i ta informacja trafiła do Stalina jeszcze bardziej go motywując.
Chociaż podobno się przejął tym, że Niemcom za szybka poszła ofensywa w Polsce, że już byli w Warszawie i bał się, że będą się przesuwać dalej. I stąd już nie mógł dłużej czekać.
To też była kłopotliwa sprawa. Linia demarkacyjna została ustalona 23 sierpnia. Został zmieniony potem 28 września. Co też spowodowało pewne perturbacje przesuwania się wojsk. Dzięki temu zabiegom słynnemu naszemu majorowi Hubalowi-Dobrzańskiemu udało się przebić z północy na kielecczyznę. To spowodowało też pewną możliwość ewakuacji części wojska, ale oczywiście ta ewakuacja też nie przyniosła zamierzonych rezultatów przez sztab, ponieważ wojska zostały internowane. Możemy powiedzieć o dużym chaosie w strukturach dowodzenia i państwa. Zwłaszcza, że tak naprawdę żaden z przedstawicieli władz ani prezydent Mościcki, ani premier, żaden naczelny wódz, żadnego oficjalnego stanowiska nie wydali.
A jak Rosjanie uzasadniali atak na Polskę?
Oczywiście w bardzo prosty sposób. Ta narracja pewnie do dzisiaj trwa. Mówili, że pod ciosami Wermachtu państwo się rozpadło, oczywiście to było kłamliwe, że nie ma na jego terenie żadnych władz i w związku z tym, żeby wesprzeć i pomóc obywatelom białoruskim i ukraińskim wkroczyli, wyzwalali.
Historia lubi się powtarzać. Jak patrzę na najnowszą historię Ukrainy to jakbym słyszał te same argumenty. „Nasi biedni rodacy na Krymie zostawieni całemu światu na pohybel, więc dlatego musimy wejść”. Podobnie było wtedy jak rozumiem.
Wielkie imperia i państwa mogą sobie wymyślić dowolną narrację i tak naprawdę nie muszą się z niej tłumaczyć. Nawet dzisiaj.
Dzisiaj obchodzimy też w Polsce Dzień Sybiraka. Nie możemy chociaż trochę nie wspomnieć o tym, jak tutaj wyglądała polityka Rosji, ilu Polaków trafiło na wschód, ilu udało się wrócić?
Takich szczegółowych danych nie mamy. Kwestia Sybiraków ogólnie mówiąc wiąże się z polityką władz sowieckich po roku 1939. Przede wszystkim mamy na myśli zatrzymania i deportację ludności polskiej, która albo trafiała na Syberię, albo do gułagów, gdzie ci ludzie pracowali.
Pan zgadza się z teorią, że to mogło być nawet półtora do dwóch milionów ludzi?
Milion wydaje mi się, że może być. Do tej kategorii możemy też zaliczyć te osoby, które trafiły na Syberię po 1945, czy te osoby, które powróciły, była taka grupa z drugiego korpusu, która po wojnie próbowała wrócić do swojego miejsca zamieszkania na Białoruś, Ukrainę i też zostali deportowani. Kilkaset osób. To były dziwne historie. Część tych osób wyszła za generałem Andersem. Część zasiliła armię polską, ludowe wojsko polskie czy te formacje, które wróciły. Zapisali się ci ludzie bardzo dobrze, ale też i oni i ich rodziny przeżyły ciężką traumę, bo jednak pobyt na Syberii i te szykany to było coś wstrząsającego i ich świadectwa są takimi świadectwami przejmującymi. Pokazują od wewnątrz to imperium zła. To najgorsze miejsce, w które trafiali Polacy i są też pewną przestrogą, co może totalitaryzm zrobić.
Mówi się, że do kraju wróciło około 400 tysięcy Polaków. W samym Poznaniu w latach 90. mieszkało około 700 osób właśnie Sybiraków.
To jest smutna historia, bo to pokolenie wymiera. Zawsze jesteśmy wdzięczni za możliwość kontaktu z tymi środowiskami i zawsze staramy się wspierać inicjatywy i być czujni.