Karetka prowadzona przez Sebastiana Stachowiaka w kwietniu ubiegłego roku utknęła na przejeździe kolejowym w podpoznańskim Puszczykowie. W samochód uderzył rozpędzony pociąg. Zginęli: lekarz i drugi ratownik.
Oskarżony tłumaczył, że w ten sposób wjeżdżał na przejazdy kolejowe wielokrotnie.
Wiem, że to się może wydawać normalnym użytkownikom drogi nienormalne, ale my przez takie rogatki, ja przez 16 lat przejeżdżałem kilkadziesiąt, jak nie więcej razy jako kierowca i jako pasażer, bo jeździłem i z jednej strony i drugiej strony, więc wjechaliśmy na ten przejazd i do tego się przyznaję. Natomiast zamknęła się rogatka wyjazdowa, samego wypadku nie pamiętam.
Oskarżony dziś jeszcze raz przeprosił rodziny ofiar, wcześniej wysłał do nich listy z przeprosinami. Żony lekarza i ratownika, którzy zginęli, są oskarżycielkami w tej sprawie. Na rozprawę przyszła tylko jedna z nich. Nie chciała rozmawiać z dziennikarzami.
Oskarżony utrzymuje, że karetka już z Poznania, po zabraniu lekarza, jechała na sygnale. Ze szpitala w Puszczykowie miała odebrać pacjenta z oddziału kardiologii, który jechał do szpitala w Poznaniu na zabieg kardiologiczny. - Liczyła się każda minuta, o tym, że jedziemy na sygnale zdecydował kierownik zespołu - mówił oskarżony. Kierownikiem w momencie ruszania karetki ze stacji był drugi ratownik, który zginął.