W jego zapewnienia o możliwości zarobienia dużych pieniędzy na sprowadzanych z Afryki pomarańczach do sieci stacji benzynowych w Polsce uwierzyła między innymi architekt z okolic Poznania. Razem z mężem pożyczyła oskarżonemu ponad sto tysięcy złotych. "Ten wielokrotnie powtarzał, że ma zostać ambasadorem RP w Egipcie" - mówiła dziś w sądzie pokrzywdzona.
Powiedział również, że jest pracownikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, zresztą jeździł z tą fałszywą plakietką wjazdu z MSZ. Mówił, że jest pracownikiem MSZ i dlatego nie może mieć na siebie bezpośrednio tego interesu, tylko on przed notariuszem popisuje pożyczkę na te kwoty, a jego kolega tymi pieniędzmi obraca i teraz mnie prosił, by to jeszcze zwiększyć
- mówiła pokrzywdzona.
Oskarżony nie przyznaje się do winy. Jak ustalili śledczy, Filip S. nigdy nie był ambasadorem w żadnym z krajów afrykańskich. Miał został konsulem honorowym Sudanu, ale nie zgodziło się na to polskie MSZ.
Według prokuratury, to było oszustwo, oskarżony nie prowadził interesów na taką skalę, o której mówił pokrzywdzonym. Ich straty sięgają ponad czterech milionów złotych. Prokuraturze nie udało się ustalić, co stało się z tymi pieniędzmi.