Kilka lat temu napisałam w jednym z tekstów, że stosunki między Berlinem a Moskwą, mierzone choćby miarą gazociągu Nord Stream 2, przypominają relację między narkomanem a dilerem – nie wiadomo kto od kogo jest bardziej zależny. Pozycja międzynarodowa Rosji opiera się głównie na potencjale szkodzenia, eksporcie surowców i arsenale jądrowym. Projekt Gazociągu Północnego (pierwsza i druga nitka) to więc dla Kremla szansa na stanie się stałym zapleczem surowcowym Europy, a co za tym idzie na utrwalenie władzy Władimira Putina. Berlin zaś uważa, że relacje transatlantyckie należy równoważyć wektorem wschodnim, także by przeciągnąć Rosję na stronę Zachodu, zanim skończy w objęciach Xi Jinpinga. Straty byłyby wówczas większe od korzyści. Nie wspominając o niemieckim biznesie (szczególnie gazochłonnym przemyśle), który od lat naciska na rząd federalny, by pogłębiał stosunki gospodarcze z Moskwą. Dialog z Rosją ma w Niemczech zresztą długą tradycję, w okresie zimnej wojny występował pod nazwą „Ostpolitik”, i niósł ze sobą przekonanie po stronie niemieckiej, że – po pierwsze nie należy dopuścić do eskalacji konfliktu z Moskwą, bo to w przeszłości miało tragiczne skutki w postaci II wojny światowej, a po drugie: im bardziej Zachód będzie przyciągał Rosję, tym większa szansa na jej demokratyzację.
Oficjalnie wprawdzie nawet niemiecka socjaldemokracja na początku lat 2000 zrezygnowała z tej doktryny, bo okazała się nieskuteczna, niemniej jednak dalej pokutuje ona w głowach niemieckich decydentów. I to nie tylko tych z SPD. Niemcy uważają, że są odpowiedzialne za Europę, a szczególnie za „pokój” w Europie. A ponadto radykalne kroki zdecydowanie nie są domeną niemieckiej dyplomacji. Berlin nie podjął takich kroków wobec Rosji ani po aneksji Krymu i wojnie na wschodzie Ukrainy, ani po zabójstwie opozycyjnego polityka Borysa Niemcowa czy brutalnym zabójstwie czeczeńskiego bojownika w biały dzień w samym centrum Berlina. Przykłady można zresztą mnożyć. Nawalny, Skripal, rosyjska dezinformacja, cyberataki, prowokacje, jak te ostatnio przy granicy z Ukrainą, sieć szpiegowska w Czechach. Rosja jest stałym wektorem niemieckiej polityki zagranicznej i to się w najbliższym czasie nie zmieni. Może Berlin, wobec groźby amerykańskich sankcji nałoży tymczasowe moratorium na budowę gazociągu Nord Stream 2, lub wymusi na Kremlu koncesje wobec Ukrainy, albo znajdzie jeszcze inne rozwiązanie, jak poszerzenie infrastruktury dla amerykańskiego gazu skroplonego, w każdym razie będzie dążył do ukończenia projektu. Wszystko inne oznaczałoby utratę twarzy dla rządu Angeli Merkel. I to mimo iż relacje na linii Berlin-Moskwa są obecnie bardziej napięte niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie powinno więc nikogo dziwić, że szef MSZ Niemiec Heiko Maas opowiedział się przeciwko zaostrzeniu sankcji wobec Rosji. Według niego „im więcej napięć, tym więcej dialogu”. Jak przekonywał „istota dyplomacji" obejmuje rozmowy z państwami, z którymi stosunki są trudne, „a nie zawsze rozmawia się tylko z tymi, z którymi się zgadzamy". Sankcje, dodał Maas, nie pomogą ani Nawalnemu ani Ukrainie. „Dialog ponad wszystko" to stały paradygmat wielu państw Europy Zachodniej. Niezależnie od tego, co robi Rosja, to trzeba z nią rozmawiać, ją udobruchać. Kreml doskonale rozumie strach Zachodu przed militarną konfrontacją i potrząsaniem szabelką wymusza na nim kolejne koncesje. Ostatnie prowokacje Moskwy, w tym gromadzenie wojsk przy granicy z Ukrainą, miały jej pozwolić sprawdzić determinację nowej amerykańskiej administracji Joe Bidena. Skoro Biden stawia na multilateralizm, nie zareaguje ani szybko ani zdecydowanie. Z perspektywy Kremla to co płynie z Waszyngtonu, to głównie retoryka: groźby sankcji, nazywanie Putina mordercą, ale konkretnych działań brak. Jest to idealny moment na to, by poprzestawiać piony na szachownicy. A Zachód pozostaje bierny, także wobec zapowiedzi większej integracji gospodarczej i militarnej Białorusi z Rosją. W skrócie: Rosja ma granice tam, gdzie je sama nakreśli, tak było, jest i będzie, i nic nie da się na to poradzić. Lepiej za mocno na nią nie naciskać, bo jeszcze przyjedzie jej do głowy zaatakować państwo NATO i UE, jak choćby jedno z państw Bałtyckich.
Ta postawa niemiecka, podzielana przez szereg państw Europy Zachodniej, zawiera oczywiście wiele błędów myślowych: współpraca z Chinami nie jest realną alternatywą dla Rosji, bo państwo środka jest jeszcze bardziej bezwzględne niż ona sama, o czym Kreml miał już okazje się przekonać. Jest więc skazany na Europę. Na tym właśnie polega relacja narkomana z dilerem. Europa potrzebuje rosyjskiego gazu, a Rosja potrzebuje Europy, bo nikt inny od niej tego gazu za taką cenę nie kupi. Otwarty konflikt zbrojny z UE i NATO nie leży więc w jej interesie. Nie napada się na swojego najlepszego klienta. Putin może wpisywać tyle krajów zachodnich na listę wrogów Rosji ile chce, bez tego Zachodu go nie ma. Szkoda, że europejscy decydenci tego nie rozumieją, bądź nie potrafią wykorzystać. A kraje Europy środkowo-wschodniej są zbyt słabe, bądź mają sprzeczne interesy wobec Rosji (vide Węgry) by znacząco wpłynąć na postawę zachodnioeuropejskich elit.
Nic nie jest oczywiście dane raz na zawsze. Na jesieni w Niemczech, wraz z wyborami parlamentarnymi, krajobraz polityczny może się znacznie zmienić. Zieloni rosną w siłę, a to jedyna w Bundestagu partia, która od początku była przeciwna Nord Streamowi i opowiada się za twardszą postawą wobec Moskwy. Jeśli wierzyć sondażom Zieloni mogą stać się drugą siłą polityczną, bądź nawet wygrać wybory i zdobyć władzę. To daje nadzieję na zmianę polityki Berlina wobec Kremla. Kandydatka Zielonych na kanclerza Annalena Baerbock ostro skrytykowała rząd federalny za „torpedowanie sankcji przeciwko Rosji”. Jak duża byłaby ta zmiana pod rządami Zielonych? Trudno obecnie powiedzieć. Z dotychczasowych wypowiedzi Baerbock wynika, że choć nie wykluczają oni sankcji, to stawiają w pierwszym rzędzie na narzędzia dyplomatyczne, czyli dokończenie procesu Mińskiego. Dialogu z Rosją zrywać nie chcą, a szans na wejście Ukrainy do UE i NATO nie widzą. Nie są to – co najmniej jak na razie – te radykalne kroki, na które niektórzy liczą.