NA ANTENIE: Serwis informacyjny
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Miasta portowe

Publikacja: 13.04.2023 g.12:28  Aktualizacja: 13.04.2023 g.12:37 Paweł Czapczyk
Świat
Ze wszystkich rodzajów i typów miast najbardziej lubię grody i grodziska portowe. Tam musi być klawe życie – myślałem już w dzieciństwie, wpatrując się w przedwojenne portrety ciotki Walerii, wykonane w Hamburgu, a pieczołowicie przechowywane w rodzinnym archiwum.
port w hamburgu - Autorstwa Merlin Senger, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=933924
Na zdjęciu port w Hamburgu. / Fot. Autorstwa Merlin Senger, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=933924

Może nazbyt piękna to ta starsza siostra mojego dziadka po kądzieli, Józefa, nie była. Co to – to nie! Ale co za szyk, co za elegancja, co za wytworność.

Ja, dziecko kapitana Klossa i sanitariuszki Marusi, wychowanek Teleranka i PRL-owskiej zerówki, potrzebowałem szczepionki z prawdziwej baśni i wehikułu do świata wyobraźni. A gigantyczny kapelusz ciotki Walerii z przytroczonymi doń girlandami róż mi to zapewniał. Kapelusz rzucał wyzwanie nie tylko użytkowej modzie realnego socjalizmu i szaroburej urawniłowce, ale i powszechnemu prawu ciążenia.

W Hamburgu, mieście robotników i prostytutek, nocnych klubów i używek, rozpoczęła się światowa kariera The Beatles, których później na szpulowym magnetofonie puszczali i na okrągło słuchali moi dużo starsi bracia. Ale to było później. A wcześniej, jeszcze podczas pierwszej wojny światowej, w Berlinie mój dziadek Józef uczył się w szkole marynarki wojennej, natomiast w Hamburgu – już jako starszy marynarz z szewronem naszytym na lewym rękawie – zasilił załogę jednego z pierwszych U-Bootów.

Łotwa, Estonia – tam stacjonował. Cieśniny duńskie – tam wpływał. A kiedy wiele lat później na zapalenie płuc umierał (było to dziesięć lat przed moimi narodzinami), nie zostawały po nim, niestety, żadne listy, zapiski, memuary.

Na studiach odwiedziłem Nantes, stare celtyckie miasto i nowoczesny port w Kraju Loary, gdzie szukałem własnej ścieżki przez życie. Uderzyła mnie żółć tego miasta, specyficzny zapach żółci, przeraźliwie żółtawocytrynowy geniusz miejsca (genius loci) – nie potrafię tego inaczej określić. Patrzyłem na statki wpływające do portu i zmęczone mrowie ludzkie wysypujące się z zakładów pracy. Patrzyłem na wydrążonych ludzi, o których w poemacie Ziemia jałowa pisał Eliot:

"O fioletowej godzinie, gdy oczy i plecy 

Podnoszą się znad biurek, a ludzka maszyna 

Czeka jak taxi drżące niecierpliwie, 

Ja, Tejrezjasz, dwa życia znający, choć ślepy. 

Jak do domów unosi wieczorna godzina 

I marynarza z niespokojnych mórz 

I maszynistkę o herbatniej porze"

(w przekładzie Cz. Miłosza).

Wstąpiłem na cały dzień do muzeum urodzonego w Nantes Jules’a Verne’a, pisarza wizjonera, który dziś jawi się li tylko jako dobrotliwy fantasta i pomysłowy twórca literatury dla dzieci i młodzieży, ale kiedyś swoją demaskatorską prozą prosił się o kłopoty w świecie dorosłych, narażając się i masonom, i Żydom, i Rosjanom. Choćby wymyślony przezeń kapitan Nemo, dowodzący Nautiliusem w wielokrotnie adaptowanej na potrzeby filmu powieści Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi, w pierwotnej wersji prozy był dawnym polskim powstańcem tropiącym rosyjskie okręty. Ta wersja wydarzeń nie przebiła się niestety do oficjalnej edycji drukowanej, ale samą powieść przetłumaczono na wszystkie bodaj języki świata – co w muzeum w Nantes można oglądać w specjalnej, ogromnej gablocie.

https://radiopoznan.fm/n/kjjNrb
KOMENTARZE 0