NA ANTENIE: FAST CAR (2023)/LUKE COMBS
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

"Polska i Węgry ostatnimi bastionami demokracji i wolności" - twierdzi C. Krysztopa

Publikacja: 22.12.2020 g.11:29  Aktualizacja: 22.12.2020 g.11:46
Poznań
Gościem Piotra Tomczyka był redaktor naczelny portalu „Tysol.pl”, Cezary Krysztopa.
cezary krysztopa chuligan
Fot.

Piotr Tomczyk: Przez wieki korzenie Europy były jednoznacznie chrześcijańskie. Ojcowie założyciele Unii Europejskiej też odnosili się do tych korzeni. Czy coś w tej sprawie się zmieniło?

Cezary Krysztopa: Warto przypomnieć, że nawet logotyp, symbol Unii Europejskiej, czyli dwanaście gwiazd, swoje źródło ma w symbolice maryjnej. Niestety zmieniło się i to dużo. Idee Schumana, Gasperiego i Adenauera, chadeków, czyli chrześcijan i katolików, zostały zastąpione, troszkę tak potajemnie, bo w zasadzie nie odbyła się żadna uroczystość zmiany ideologii Unii Europejskiej, a zostały zastąpione ideami komunisty włoskiego Spinelliego, więc tak, bardzo dużo się w tym zakresie zmieniło.

W czasie wywiadu dla portalu „Tysol.pl” francuskiego publicysty Patricka Edery padły słowa o miękkim reżimie, miękkim totalitaryzmie panującym na zachodzie Europy, a szczególnie we Francji. Na czym miałby ten totalitaryzm polegać?

Przy zachowaniu wewnętrznych pozorów demokracji, wolności, bo przecież istnieją jakieś instytucje demokratyczne i pozorna wolność, jednocześnie wprowadzane są mechanizmy, które nie zawsze mają oparcie w instytucjach, ale w praktyce doprowadzają do tego, że tylko jedna strona sporu politycznego ma prawo głosu. Każdy, kto zostanie określony jako „prawicowiec”, a już nie daj Boże, „skrajny prawicowiec”, chociaż jest to pojęcie szerokie, bo wystarczy wspominać o chrześcijańskich korzeniach Europy, nie ma prawa głosu w debacie publicznej i jest w tej debacie sekowany. A jeżeli jeszcze ma na tyle odwagi, żeby krytykować politykę „herzlich willkommen”, czy szerokiego przyjmowania imigrantów, co w istocie destruuje tradycyjne społeczeństwo europejskie, może być w efekcie ciągany po sądach. Wielu z tych, którzy mają odwagę jakieś głosy krytyczne podnosić, jest już na tyle zmęczonych, że po prostu zaczynają milczeć.

Można to uznać za wielkie zagrożenie? Istnieją przecież portale, gazety, lokalne rozgłośnie, gdzie jeszcze słychać głosy nie tylko postępowe, można nawet powiedzieć, że konserwatywne.

Tak, ale proporcje dostępności do opinii, do informacji, są tutaj dosyć mocno zachwiane. Oczywiście istnieją jakieś śladowe ilości portali opozycyjnych, czy w ogóle mediów opozycyjnych, i dobrze, że istnieją, być może będą się miały kiedyś z czego odrodzić. Natomiast proporcje opinii i informacji są miażdżąco przeważone na stronę opinii i informacji lewicowych czy liberalnych, przekonań mieszczących się w zakresie dopuszczalnym przez lewicowo-liberalny mainstream.

Przykład z ostatnich dni odgórnego rewolucjonizmu. Komisja Europejska stworzyła swoją strategię LGBT. Po co w ogóle taki dokument, skoro wiadomo, gdzie jak gdzie, ale akurat w Europie działacze LGBT mogą liczyć raczej na przywileje i dofinansowania, niż jakiekolwiek prześladowania. Po co ten dokument powstał, według pana?

Każde imperium potrzebuje jakiejś legendy założycielskiej. W Rzymie to była legenda o Remusie i Romulusie, w Związku Radzieckim był to marksizm-leninizm, a w Europie, która jest przekonana, że takie imperium buduje, chociaż jest ono słabe z samego założenia, jest taki genderyzm i „elgiebetyzm” oraz przekonanie, że takie imperium musi bronić mniejszości, przed tym białym, katolickim, męskim przemocowcem. I buduje takie legendy i przekonanie w ludziach, że ono taki raj na Ziemi u nas wprowadzi. Generalnie wprowadzają rodzaj totalitaryzmu i przemocy nad większością, ponieważ większość nie może być mniejszością. Sytuacja, w której wszystko jest skierowane dla ułatwienia życia mniejszością, co też jest dyskusyjną sprawą, i też można o tym rozmawiać, ale de facto jest to przejaw przemocy wobec większości, która ani nie ma nic wspólnego z demokracją, ani z wolnością.

Oprócz tej legendy, o której pan wspominał, powstaje też i utwardzana jest antylegenda. Tak się niestety złożyło, że bohaterami tej antylegendy są Polska i Węgry. Kraje mocno atakowane przez europejskich urzędników. Słusznie, czy nie słusznie? Na ile to dlatego, że stały się bastionem konserwatyzmu, a na ile faktycznie naruszają prawo?

Jeżeli przyjąć paradygmat unijny, że trzeba bronić mniejszości przed białym i katolickim, męskim przemocowcem, to Polska i Węgry, które stają w obronie tradycyjnych wartości, stają się takimi chłopcami do bicia, a nawet wewnętrznym wrogiem, wokół, którego koncentruje się ostrze nienawiści obrońców mniejszości. Dzięki czemu oni mogą koncentrować wokół siebie zwolenników różnego rodzaju w Polsce i na Węgrzech. Ma to więc jakieś logiczne podstawy. De facto, jakby tak spojrzeć na to tak logicznie i obiektywnie, te państwa są ostatnimi bastionami demokracji i wolności, bo kierują się tym, czym demokracja i wolność w istocie są, czyli przekonanie w większości o tym, że chce, aby jej domy i ojczyzna wyglądały tak, a nie inaczej. Zaprzeczeniem tej wolności jest coś w rodzaju takiego związku socjalistycznych republik europejskich, co próbuje się teraz zbudować. Rafał Ziemkiewicz słusznie nazywa to trochę, przepraszam, to jest ciekawe, ale ostre stwierdzenie: „zadupiem świata”. Cały świat zajmuje się rozwojem technologicznym, oczywiście nie zawsze wolnością, bo na przykład w Chinach ciężko o tym mówić, ale idzie do przodu. A w Unii Europejskiej cały czas stawiamy sobie bariery, ten rozwój sobie blokujemy, procedując go wydumanymi ideami, które nie prowadzą do żadnego rozwoju, ale destrukcji demokracji i wolności właśnie.

Chciałbym wrócić do obrazu Polski w mediach zachodnich. Czy on nie jest przesadzony? W wywiadzie, który pan przeprowadził, francuski publicysta stwierdził: „W Europie, która chce popełnić samobójstwo, w Polsce opinie się ścierają, debata jest żywa i pluralistyczna, poprawność polityczna jeszcze nie tworzy tutaj swojego prawa”. Czy to nie jest zbyt podkręcony obraz?

Na pewno Patrick Edery być może trochę idealizuje całą sytuację. Ale warto też podkreślić, że Edery widzi także drugi aspekt sytuacji. Widzi pewną beznadziejność naszego położenia, ponieważ my w tym sporze, według niego, mamy rację, natomiast miażdżąca przewaga sił zewnętrznych powoduje, że bardzo szybko, również w Polsce, idee „elgiebetyzmu” i genderyzmu są wprowadzane. I to widać po przemianie ulic, nie wiem czy wszystkich miastach w kraju, ale w większych na pewno, jesteśmy pod presją w ogromnym stopniu. Jedyną szansą, żebyśmy cokolwiek mogli zatrzymać, żebyśmy mogli obronić swoją demokrację i swoją wolność, byłaby umiejętność nawiązania sojuszy zewnętrznych. Ludzi, którzy podziwiają to, że Polska i Węgry usiłują, też ostatnio są w tym skuteczne, jest na zachodzie dużo i oni odwołują się do idei Polski i Węgier, są zwolennikami tego, co robimy, tylko my w żaden sposób z nimi nie rozmawiamy. Jesteśmy bardzo mało skuteczni w tym przekazie na zewnątrz. Oni wręcz literalnie mają do nas pretensje, że choć jesteśmy daleko, w żaden sposób się z nimi nie komunikujemy. Nie komunikujemy się z chrześcijanami we Francji, nie komunikujemy się z konserwatystami w Hiszpanii, tak jakbyśmy mieli wieczny kompleks należenia do klubu, który nas nie chce i który nasze istnienie w takim kształcie uważa za zagrożenie. Jeżeli mamy jakąkolwiek szansę przetrwania, to tylko w poszukiwaniu sojuszników na zachodzie, czego niestety nie robimy, jakbyśmy nie chcieli tego robić.

Jak można podsumować tę dotychczasową, walkę, czy w efekcie takiego ideowego starcia, które istnieje, pozycja Polski w Europie wzrasta czy słabnie?

W efekcie tego pozycja Polski w Europie słabnie, chociaż mogłaby ulec wzmocnieniu. Jeżeli Polska znalazłaby mechanizmy wpływu na zewnętrzną opinię publiczną, pozycja mogłaby wzrosnąć. Ona jest uzależniona od tego, ilu ludzi na zachodzie widzi w Polsce i na Węgrzech ostatnie bastiony obrony chrześcijańskiej i konserwatywnej Europy. Żeby mogło się tak stać, żeby mogło to zaistnieć, Polska musi mieć narzędzia wpływu na zachodnią opinię publiczną. Nie chcę mówić o konkretnych rozwiązaniach, ale wykupywanie sponsorowanych artykułów w gazetach zachodnioeuropejskich, które czytają ludzie, będący zaimpregnowani przez tamtejszy przekaz, może być jakimś rozwiązaniem, ale nie może być rozwiązaniem głównym. Na dłuższą metę jest jednak rozwiązaniem nieskutecznym. Ci ludzie nie chcą nas słuchać. Docierać do zachodniej Europy musimy takimi kanałami, które zapewnią nam dostęp do tych ludzi, którzy chcą nas słuchać. Czasu jest coraz mniej, a być może, kto wie, mam nadzieję, że nie okaże się, że przekroczyliśmy punkt krytyczny i nie ma odwrotu.

W tym, co mówił Patrick Edery, była taka nadzieja, że Polska może pomóc Niemcom i Francuzom w ich walce z „miękką dyktaturą”. Czy to nie jest znowu idealizowanie sprawy? Rzeczywiście mamy takie możliwości?

Myślę, że to nie jest idealizowanie. Nie ma co się oszukiwać. Nie jesteśmy w stanie dokonać jakiejś rekonkwisty europejskiej. Im nie chodzi o to, żebyśmy wydawali jakieś ogromne pieniądze, składali daninę krwi, czy coś takiego, chodzi o to, że mając coś, czego oni nie mają, tylko możliwość pluralistycznej dyskusji, możliwość mówienia, o czym nie wolno już mówić we Francji, na przykład o aborcji, bo to jest tam temat tabu, a wręcz jest zakazany we francuskim prawie na różne sposoby, to już samo moralne wsparcie coś dla nich znaczy. W wielu przypadkach chodzi o możliwość kontaktu. Proszę zobaczyć, jak skuteczna jest Rosja w przekonywaniu zachodniej opinii publicznej, o tym, że ona jest jakimś bastionem konserwatyzmu. A nie jest, to bzdura, kłamstwo, jest chyba najbardziej aborcyjnym państwem na świecie. A w opinii społeczeństw jest takim bastionem obrony tradycyjnych wartości. To moglibyśmy osiągnąć przy niewielkim nakładzie środków, po to, żeby wpłynąć na zachodnią opinię publiczną.

https://radiopoznan.fm/n/mQdbhM
KOMENTARZE 0