NA ANTENIE: Rozmowy po zachodzie
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Bękarty szczęścia

Publikacja: 11.04.2024 g.09:54  Aktualizacja: 11.04.2024 g.09:59 Ryszard Gloger
Poznań
Recenzja Ryszarda Glogera.
The Black Crowes
Fot.

Na pierwszy rzut oka tytuł nowej płyty amerykańskiego zespołu The Black Crowes, nawiązuje do filmowego mistrza Quentina Tarantino. Tenże reżyser, nakręcił w 2009 roku film „Bękarty wojny”, utrzymany w klimacie czarnej komedii. W tym samym roku zaczęły się komplikować losy popularnego zespołu southern rocka The Black Crowes. Grupa oparta na dwóch solidnych filarach braci Chrisa i Richa Robinsonów, przeżywała wówczas wyraźny kryzys. Bracia zaczęli realizować pomysły solowe, Chris Robinson utworzył grupę CRB (skrót od Chris Robinson Brotherhood), podobnie Rich Robinson skompletował swój Rich Robinson Band. Napięcie między braćmi, które tak pięknie napędzało przez długie lata muzykę The Black Crowes, nagle nabrało zupełnie innego charakteru wojennego konfliktu. Mało tego. Przez 5 lat bracia nie rozmawiali ze sobą i nie spotykali się w ogóle. Wśród licznej armii fanów tej fantastycznej, prawdziwie rockowej grupy było takich, którzy wierzyli, że muzyka może jeszcze połączyć The Black Crowes w solidny, witalny organizm.

Prawie po 15 latach The Black Crowes powrócił z niebytu i to w pełnym wymiarze, jako kapela koncertowa i wykonawca płyty studyjnej. Płyta nosi tytuł „Happiness Bastards” (Bękarty szczęścia). Na krążku już w pierwszym utworze „Bedside Manners”, muzycy przypominają ostre psy spuszczone z łańcucha. Szybki kawałek, w którym wokal i gitara robią wiele rockowej zawieruchy. W warstwie sonorycznej to najlepsze nawiązanie do stylu The Rolling Stones lub Guns”N Roses. W każdym z tych przykładów, szorstkie brzmienie brało się zawsze z nonszalanckiego wokalu wspartego brutalnym podkładem mocno zniekształconej gitary. Pod tym względem na nowej płycie „Happiness Bastards”, kapela trzyma dobrze znany fason. To jest klasyczny rock and roll, buntowniczy, bezkompromisowy, czasem wręcz łamiący reguły w wersji punkowej. Tak brzmi jedno z dalszych nagrań „Flesh Wound”. W ogóle warto zauważyć, że grupa przygotowała płytę z myślą o formie winylowej, o czym świadczą nie tylko okładka, lecz przede wszystkim spis utworów podzielony na dwie strony płyty oraz ogólny czas trwania dobrze mieszczący się na winylu.

Najważniejsza jest jednak kwestia samej muzyki i jej charakteru. Tutaj zespół prezentuje świetną formę, jest energia, zabawa i zadziorność. Mimo, że Chris i Rich Robinsonowie są starsi o 15 lat, nadal obecne jest między braćmi to silne napięcie, jakiś tajemny związek głosu i gitary, które unoszą utwory jeden po drugim. Oczywiście to nie są ci sami muzycy, którzy 25 lat temu odpalili album „Shake Your Money Maker”. Nowe kompozycje mają bardziej przemyślaną strukturę, muzycy lepiej oddają klimat poszczególnych numerów. Pod pozorem szorstkości muzyki kryje się tu i tam czułość, wystarczy posłuchać utworów „Rats And Clowns”, „Wilted Rose” czy „Kindred Friends”. Piosenkę „Wilted Rose” wybrano na singla, bo to łagodna ballada z udziałem gwiazdki country, wokalistki Laney Wilson. Potencjał przeboju ma natomiast wcześniejszy utwór „Wanting And Waiting” z świetną motoryką rytmiczną i refrenami wzmocnionymi przez żeński chórek. Na tej płycie wraca dobra muzyka  z lat 70., w której organy i żeńskie głosy przypominają aurę wielu ówczesnych festiwali w otwartej przestrzeni. Nagranie „Bleed It Dry” utrzymane jest w bluesowym charakterze, podkreślanym przez harmonijkę ustną i gitarę slide. W pewnym stopniu muzycy kapeli The Black Crowes są bękartami szczęśliwej przeszłości, bo mają w nosie współczesne kanony produkcyjne i cyzelowane, nienaturalne brzmienie rocka. Zespół The Black Crowes przygotował płytę w najlepszym stylu klasycznych kapel southern rocka.

https://radiopoznan.fm/n/TclBnY
KOMENTARZE 0