NA ANTENIE: Ramówkowy spekulant
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Nie bałam się śmierci [ROZMOWA]

Publikacja: 01.08.2019 g.17:00  Aktualizacja: 01.08.2019 g.11:56
Poznań
Janina Gruszczyńska - Jasiak ps. Janka (ur. 1922) była sanitariuszką w powstaniu warszawskim. Została ranna 13 sierpnia 1944 od wybuchu czołgu na ulicy Kilińskiego. Po wojnie ukończyła studia na SGH i pracowała w przedsiębiorstwach żeglugowych. Mieszka w Poznaniu. Z Janiną Gruszczyńską – Jasiak rozmawiał Jacek Kosiak.
janina gruszczynska - lekarzepowstania.pl
/ Fot. lekarzepowstania.pl

Jacek Kosiak: 1 sierpnia zameldowała się pani na ulicy Kilińskiego.

Janina Gruszczyńska – Jasiak: Była to duża, stara kamienica. Mieszkanie prof. Hempla. Ulokowałyśmy się w dużym pokoju, a w mniejszym pokoju, od podwórza, urządziłyśmy punkt sanitarny. Nie było gospodarzy. Była tylko ich gosposia. Znałam to mieszkanie, bo kilka dni wcześniej zawieźliśmy tam dorożką wielkie paki opatrunków. Pamiętam, że siedziałyśmy tak, by ukryć je pod nogami.

Myślała pani o bliskich? O rodzinie?

Ojciec leżał sparaliżowany. Udało mu się uciec, jako jednemu z nielicznych, z transportu do Kozielska. Już było lepiej, już nawet chodził, ale kiedy zobaczył płonącą Warszawę dostał wylewu i zmarł. Rodzice długo nie wiedzieli, co się ze mną dzieje.

A co działo?

7 sierpnia został bardzo ciężko ranny mój chłopak. Zmarł 4 dni później. Kilka dziur w kiszkach. Nie mięliśmy żadnych leków. Żadnych szans na terapię. W normalnych warunków byłoby ciężko go uratować. A 13 sierpnia wybuchł tak zwany czołg.

Słynny Goliat.

Mówiliśmy wtedy „czołg”. Tak naprawdę było to urządzenie do burzenia barykad. Każdy oddział pilnował swojej barykady. Niemcy nie mogli sforsować barykady zamykającej ulicę Podwale. Urządzenie podjechało i rozeszła się fama, że powstańcy zdobyli czołg. Rozebrano barykadę i wciągniętą to urządzenie. Dowództwo rozkazało, by poczekać na kogoś, kto zbada maszynę. Mijały godziny, ale nikt nie przychodził. Przechodziło dwóch powstańców, którzy stwierdzili, że są po szkoleniu motorowym. Uruchomili pojazd i ruszyli do centrum. Akurat była niedziela 13 sierpnia, piękny dzień, upał. Nie było ostrzału. Mnóstwo ludzi wyszło z piwnic. Warszawiacy szli do mieszkań, do znajomych, na spacer. Pamiętam wielką euforię. Na czołgu jechali harcerze, małe smyki. Jakaś sanitariuszka, jakaś flaga. Oni chcieli wjechać na ulicę Długą 7, gdzie stacjonował „Bór” ze swoim sztabem, aby się pochwalić zdobyczą. Był też szpital. Wiec rozebrano barykadę, czołg ruszył i nagle się zepsuł. Konsternacja. Ludzie się cieszą, biegną ze wszystkich stron. Z koleżankami wyszłyśmy na balkon szpitala. Pamiętam, że balkon miał parapet. Oparłyśmy się o niego i widzimy, jak kierowca wyskakuje z tego pojazdu i z innymi mężczyznami sprawdza, co się stało. Nastąpił wybuch. Nie słyszałam huku, a podobno był straszny. Nic nie słyszałam. Straciłam przytomność. Poczułam ciężar. Leżał na mnie trup. Właściwie kadłub człowieka. Bez głowy, rąk i nóg. Spadł na nas kawał gruzu. Czułam, że trzeba uciekać. Wydostałam się. Na sznurku rozwieszonym przez pokój wisiały wnętrzności. Prawą stronę twarzy miałam w kolorze liliowym, potem zieloną, a później żółtą. Do tego rana na czole. Bardzo bolała mnie głowa. Gdy poszłam w to miejsce rok później, nadal było czuć ten specyficzny zapach.

Bała się pani śmierci?

Nie. Dziś mój kolega, jutro moja koleżanka, a pojutrze ja. Nie bałam się śmierci. Najgorsze jest to, że ginęli wspaniali ludzie. Wykańczało nas lotnictwo. Gdyby nie te straszne bombardowania, wszystko wyglądałoby inaczej.

Spotykała pani Niemców?

Oczywiście. Nawet się z nimi targowałam o życie rannych, bo znałam niemiecki. Bardzo mi to pomogło.

Stare Miasto nigdy nie skapitulowało.

Powstańcy wyszli kanałami. Najpierw miało przejść wojsko, później sanitariat, ale tylko tacy, którzy mogą utrzymać się w kanale. Została ludność cywilna i ciężko ranni. Dostałyśmy z koleżanką Basią rozkaz przejścia kanałami, ale w nocy, czekając na naszą kolej, wpadł do piwnicy młody chłopak. Opowiadał, że poszedł do szpitala pożegnać się z ciężko rannym kolegą, a tam wszystko pootwierane. Nie było żadnej pielęgniarki. Spojrzałyśmy na siebie. Zostałyśmy. A później zobaczyłam białe płachty na kamienicach. Zdałam sobie sprawę, że oddajemy Starówkę. To był dla mnie cios. Zginęło tylu ludzi. Spadło na nas tyle nieszczęścia. Tyle krwi. Wróciłyśmy do mieszkania prof. Hempla. Budzimy się rano, a wkoło pełno niemieckiego sprzętu. Plecaki, spodnie, pasy, bluzy. W piwnicy leżeli ranni. Te niemieckie zapasy mogły im i nam bardzo zaszkodzić. Postanowiłyśmy z Basią wszystko to wynieść do zniszczonej piwnicy domu naprzeciwko. Wrzuciłyśmy do dziury po bombie. I zobaczyłyśmy, że idą Niemcy. Kazali wszystkim wychodzić z piwnic. Wynosić rannych. A ranni i cywile wychodzili bardzo chętnie. Nie mogli już dłużej wytrzymać w ciemnościach, z wszami, w głodzie. Niemcy wiedzieli już, co się stanie z miastem.

O co ludzie najczęściej panią pytają?

Dlaczego, po co. Kto przeżył okupację, nie dziwi się, że wybuchło powstanie. Wszyscy chcieli walczyć. Nawet słabeusze. Na każdym kroku byliśmy tłamszeni i poniżani przez Niemców. Pamiętam różowe plakaty na ścianach. Po lewej stronie wypisano nazwiska skazanych i podpis „wyrok został wykonany”, a po prawej nazwiska ludzi, którzy będą rozstrzelani jeśli powtórzą się napady na Niemców. Przecież to była fikcja. Rozstrzeliwali kogo chcieli.

Czy powstanie czegoś ludzi nauczyło? Czy świat idzie w lepszym kierunku?

Wojna wypaczyła charaktery wielu ludzi.

Poszłaby pani jeszcze raz do powstania?

Tak. Tak. Ci najlepsi poszli.

Basia – Barbara Piotrowska-Garncarczyk ps. Pająk

prof. Hempel -  Stanisław Hempel, polski inżynier, konstruktor, projektant i budowniczy wielu nowatorskich konstrukcji drewnianych, stalowych oraz betonowych.

https://radiopoznan.fm/n/ZyLfP3
KOMENTARZE 0