O godzinie trzeciej pięknego, rześkiego jesiennego dnia pan Casaubon pojechał do swojej plebanii w Lowick, leżącej zaledwie pięć mil od Tipton, a Dorotea, już w narzutce i kapeluszu, pośpieszyła poprzez krzewinę i park na spacer do sąsiadującego z parkiem lasu, mając za jedynego materialnego towarzysza Mnicha, wielkiego psa, bernardyna, który zawsze pilnował panienek na spacerach. Stanęła przed nią dziewczęca wizja ewentualnej własnej przyszłości, ku której spoglądała z nieśmiałą nadzieją, pragnąc tak kroczyć przed siebie, nieprzerwanie, w owe urojone jutro. Szła żwawo na świeżym powietrzu, na jej policzki wystąpiły rumieńce, a słomiana budka (na którą nasi współcześni patrzyliby zapewne z zainteresowaniem, widząc w niej staroświecki model koszyka) zsunęła się nieco na tył głowy. Opis byłby niepełny, gdybyśmy nie dodali, że splatała swoje ciemne włosy w ciasne warkocze i upinała z tyłu, ukazując śmiało kształt głowy, w czasach, gdy powszechna moda nakazywała, by skrywać braki natury pod wysokimi barykadami fryzowanych loczków i kokard, których bogactwo zdołała przewyższyć tylko rasa zamieszkująca wyspy Fidżi.
Fragemnt powieści „Miasteczko Middlemarch”, George Eliot.
W cyklu poleceń literackich sięgam dziś po powieść z kanonu klasycznej literatury angielskiej. Niedawno ukazało się bowiem nowe wydanie „Miasteczka Middlemarch”, autorstwa Mary Ann Evans, piszącej pseudonimem George Eliot.
Na początek, dla zachęty wspomnę, że w 2015 roku krytycy BBC podjęli się opracowania rankingu stu najlepszych brytyjskich powieści w historii i „Miasteczko Middlemarch” uplasowało się (uwaga!) na pierwszym miejscu.
Na wyspach to klasyka klasków, za to w Polsce książka zdecydowanie mniej popularna od powieści Jane Austen czy sióstr Brontë. Powodem tego stanu rzeczy może być choćby czytelnicza przeszkoda, jaką polski czytelnik może napotać w postaci szeroko i drobiazgowo zarysowanego tła polityczno-społecznego. To oczywiście trudność, którą rodzimi czytelnicy i znawcy twórczości George Eliot poczytują za jej ogromy walor. Jako remedium dla zagubionego polskiego odbiorcy polceam wstęp i przypisy tłumaczki do najnowszego wydania „Miasteczka...”, które te realia nieco przybliżają.
Jeśli są Państwo gotowi zainwestować długie godziny na nieśpieszną lekturę „Miasteczka...”, to sądzę, że czasu tego nie będzie można uznać za stracony. Narracja toczy się nieśpiesznie, rozmowy płyną strona po stronie, a morlane dylematy mają przestrzeń by wybrzmieć w wielu kolejnych rozdziałąch.
Nowe wydarnie „Miasteczka Middlemarch” ukazało się nakładem wydawnictwa MG w tłumaczeniu Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej.