NA ANTENIE: 90 zjawisk z lat 90-tych
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Nowa płyta Radia Poznań i Witka Łukaszewskiego! [WYWIAD]

Publikacja: 02.12.2020 g.15:24  Aktualizacja: 03.12.2020 g.10:18
Poznań
Po latach przerwy Radio Poznań wznawia działalność wydawniczą. Pierwszą płytą, którą mamy zaszczyt oddać w Państwa ręce jest album Witka Łukaszewskiego zatytułowany „12 godzin”.
witek łukaszewski 12 godzin - Materiały prasowe
Fot. Materiały prasowe

Dystrybucji płyt wydanych przez Radio Poznań podjęła się firma GAD Records, która od 2008 roku zajmuje się wydawaniem płyt m.in. z muzyką rockową, filmową, jazzem. Specjalizuje się w albumach trudnodostępnych, wydanych niegdyś tylko na płytach winylowych lub kasetach, albo nigdy wcześniej niepublikowanych. W katalogu GAD Records znalazły się m.in. albumy Jana Ptaszyna-Wróblewskiego, Włodzimierza Nahornego, Andrzeja Korzyńskiego, Jerzego Miliana czy zespołów SBB i Klan. Największym sukcesem wydawnictwa okazała się opublikowana w 2013 roku kompilacja „Sonda”, zbierająca nagrania wykorzystywane w legendarnym popularnonaukowym programie Telewizji Polskiej. Pierwszy nakład CD sprzedał się w ciągu tygodnia, limitowane wydanie na płycie winylowej – w trzy godziny.

Witek Łukaszewski należy do twórców, o których ile by nie napisać, to i tak będzie za mało. Dlatego wymienię tylko kilka faktów: muzyk kojarzony z gatunkami rock, blues, flamenco i jazz; prekursor gatunku flamenco & rock w Polsce; założył pierwszy w Polsce zespół flamenco – Acid Flamenco; nagrywał i współpracował z najlepszymi muzykami w kraju, m.in. Andrzejem Przybielskim (trąbka), Józefem Skrzekiem (SBB), Jurkiem Styczyńskim (Dżem), Wojciechem Hoffmannem (Turbo), Mieczysławem Jureckim (Budka Sufera), Markiem Raduli (Budka Suflera) i Marylą Rodowicz. Witek Łukaszewski komponuje i pisze teksty piosenek, z których korzystała m.in. Maryla Rodowicz. Dotychczas nagrał 12 autorskich albumów z pogranicza rocka, popu, flamenco i jazzu. W chronologicznej kolejności: „Acid Flamenco”, „Magia flamenco”, „13 utworów na gitarę i kobietę” (flamenco), „Do” (pop-rock), „Paradox art” (rock progresywny, jazz), „Norwid nasz codzienny” (rock, jazz), „Cafe Poema” (poezja śpiewana, flamenco), „Rock kolędy”, „Nie jest źle”, „Live in Linie”, „Spokojnie tak” (pop-rock), „Płyta z muzyką i tekstem” (ballady & flamenco). Łukaszewski jest również autorem poczytnych powieści zadedykowanych największym legendom rocka: „Led Zeppelin – schodami do nieba” (dodruk wyprzedany), „Jimi Hendrix & Niccolo Paganini – dialogi” i „Jim Morrison & Pablo Picasso – dialogi 2” (nakład wyprzedany). Uprawia oryginalny gatunek literacki – musical fiction, w którym fakty dotyczące życia artystów portretowanych w jego powieściach przeplatają się z fikcją literacką i własnymi refleksjami autora.

Z okazji wydania przez Radio Poznań nowej płyty Witka Łukaszewskiego zatytułowanej „12 godzin” rozmawiam z jej autorem.

Jak doszło do tego, że Radio Poznań zostało wydawcą najnowszej Pańskiej płyty?

Tak się składa, że moją pierwszą płytę, jaką nagrałem w życiu z Acid Flamenco, nagrałem w 1995 roku dla Radia Merkury, które stwierdziło, że warto w tę płytę zainwestować i nagraliśmy ją w studio Radia Merkury. Teraz zupełny przypadek, gdyż dosyć często słucham audycji muzycznych w Radiu Poznań. Stwierdziłem, że moja muzyka będzie idealnie pasowała, bo puszczacie bardzo dużo fajnego rocka. Poprosiłem o pomoc Redaktora Kozłowskiego. Okazało się, że jest to możliwe i w ten sposób płyta ujrzała światło dzienne. Bardzo się z tego cieszę.

Tytuł albumu „12 godzin” nawiązuje do zawartych na niej 12 piosenek czy coś głębszego autor miał na myśli?

Tu nie chodziło o to, że 12 utworów, aczkolwiek przypisałem później każdy utwór którejś tam godzinie, ale fajnie pasował, ładnie wyglądał. Nie ma nic głębszego. Chciałem, żeby fajnie to wyglądało z okładką, na której widać piękną kobiecą twarz. „12 godzin” jest takie tajemnicze i fajne.

Tytuły „Piąta w nocy” i „Szósta nad ranem” sugerują, że Witek Łukaszewski nie lubi rozpoczynać dnia o 5 czy 6 rano.

Oczywiście, że nie lubię. Czasami chodzę spać o 2-3, więc 5-6 to jest faza głębokiego snu u mnie. Zresztą chyba u wielu twórców. Dlatego wolę omijać te godziny, aczkolwiek tutaj bardzo fajnie wybrzmiała 5-6 rano, więc na płycie jest OK.

Siódma rano kojarzy się Panu z Markiem Hłasko. Czy inni twórcy również kojarzą się z poszczególnymi porami dnia?

Tak fajnie akurat wyszło, że często się budzę o 7 rano. Czytam sobie poezję, tudzież jakieś powieści i akurat ostatnimi czasy bardzo – wtedy gdy nagrywałem płytę – bardzo często sięgałem po prozę Marka Hłaski i stąd właśnie 7 rano i tekst nawiązujący właśnie do Marka Hłaski „Pięknych dwudziestoletnich”, a dzisiaj sześćdziesięcioletnich nieszpetnych.

O ósmej kawa i nagle przeskok do północy. A co pomiędzy? Czy tylko praca?

Nie, nie, nie. Żadna tam praca. Żyjemy po to, aby żyć, a nie po to, żeby przeżyć. Chyba, że przeżyć coś cudownego. Jak powiedziałem – poluję w godzinach nocnych, więc 8 rano tak się fajnie złożyło i później jest przeskok do 12 w nocy. Idealnie to wszystko pasuje.

Dużo się na płycie dzieje w godzinach nocnych. Dlaczego akurat te godziny?

Jak już powiedziałem wcześniej, noc jest zdecydowanie lepszą porą do tworzenia niż dzień. Chociaż czasami w ciągu dnia też zdarzają się cudowne chwile, fajne reminiscencje człowieka opanowują, ale zdecydowanie preferuję noc dla grania i pisania, bo są to pory poza rzeczywistością.

Ostatni utwór to „Znów szósta nad ranem – Nadzieja”. Optymistycznie, z nadzieją na kolejny dzień. Co Pan by chciał, by przyniosły kolejne dni?

Nigdy nie wiemy, co przyniosą kolejne dni. Tak jesteśmy skonstruowani, więc pozostaje jedynie mieć nadzieję, że nie będzie w nich gorzej niż jest. Dni to dni. Należy je po prostu wypełnić intensywną pracą, bo szkoda każdej chwili na bumelanctwo, albo takie dziwne zachwiania. Mam wytyczoną wyraźnie ścieżkę, po której kroczę i trzymam się jej. Dni mam za mało, podobnie jak nocy.

Muzycznie na płycie słychać sporo psychodelii. Przychodzą na myśl inspiracje wczesnym Pink Floyd. Słychać także organy przypominające Czesława Niemena z płyty „Enigmatic”. Podczas pracy nad „12 godzin” jaką muzyką jeszcze się Pan inspirował?

Moją główną inspiracją jest w tej chwili jazz. Naprawdę nie słucham rocka. Nasłuchałem się rocka bardzo dużo. Aczkolwiek ta muzyka siedzi we mnie i będzie siedziała na pewno do końca życia. Są w niej cudowne momenty. Jedną z tych pereł jest oczywiście Czesław Niemen. Inną perłą jest Pink Floyd, szczególnie wczesne do „The Wall”. Te organy. Bardzo dużo wniósł tutaj Marek Manowski, który gra na instrumentach klawiszowych na płycie. On w zasadzie siedzi cały czas w muzyce Ricka Wrighte’a, więc to wszystko się bardzo pięknie uzupełniało. Czesław Niemen miał też cudowny moment w wielkiej psychodelii, szczególnie z SBB. Jako grupa Niemen występowali wtedy razem, więc takie rzeczy się działy na okrągło. Grałem kiedyś dużo z Józkiem Skrzekiem z SBB. Teraz gram z Apostolisem Anthimosem. Stąd też wiele dźwięków wędruje do mnie i potem pojawiają się na płycie. Bardzo proste wytłumaczenie zawartości płyty.

Kojarzony jest Pan głównie z muzyką rockową, bluesem, flamenco czy jazzem. W której muzyce najbardziej się Pan odnajduje? Jakiej muzyki w wolnej chwili słucha Witek Łukaszewski?

Tak jak powiedziałem. W tej chwili słucham głównie jazzu. Praktycznie nie słucham rocka. Rocka współczesnego nie słucham wcale, ponieważ próbowałem tego słuchać, a to wszystko to są kopie mistrzów z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych. Jeśli słucham rocka, to wolę słuchać oryginałów, a nie kopii. Z drugiej strony gitarzyści-szybkobiegacze mnie też nie interesują. W tej chwili jest taka moda, żeby zapełnić każdą sekundę dźwiękiem, albo trzydziestoma innymi dźwiękami. Jest to odejście od pięknej estetyki muzycznej. Już Bach mówił, że najważniejsze jest to, co się dzieje pomiędzy nutami. Im mniej nut, tym też fajniej. Dlatego dużo ballad jazzowych słucham ostatnio. Szczególnie brzmienia trąbki mnie interesują, co się przekłada na moją obecną pracę ze wspaniałym trębaczem Christophem Titzem. Mamy wspólny projekt. Chcemy go zrealizować tu w Poznaniu w Studio MM u Przemka Slużyńskiego, w którym to studio powstała płyta „12 godzin”. Pracuje nam się tam cudownie, stąd też będziemy realizować tę płytę u Przemka. Mam nadzieję, że niedługo – mimo covidu – Christoph przyjedzie do Polski i posiedzimy tym razem nad psychodelią jazzową.

Gra Pan m.in. na gitarach akustycznych i elektrycznych, flecie czy basie. Po który instrument Pan najchętniej sięga?

Moim najbardziej ulubionym w tej chwili jest gitara basowa Fletcher Jazz Bass. Może dlatego, że jestem zakręcony na punkcie Jaca Pastoriusa. Oczywiście to daleka droga i trzeba się dużo uczyć i dużo pracować nad sobą. Bas jest w tej chwili instrumentem, który kocham najbardziej. Może dlatego, że mam troszeczkę osłabione ręce i nie mam takiej precyzji w graniu na gitarze akustycznej. Ten okres lekkiej choroby wypełniam basem, ponieważ bas pomaga łatwiej realizować pewne rzeczy niż gitara. Wbrew pozorom łatwiej się dociska progi na basie – pomimo grubych strun – niż na gitarze. Ten okres na szczęście mija i zobaczymy, co będzie dalej. Natomiast zdecydowanie w tej chwili preferuję gitarę basową, szczególnie bezprogową.

Współpracuje Pan z legendami polskiej muzyki – m.in. Marylą Rodowicz, Wojtkiem Hoffmannem czy Markiem Radulim. Jak do tego doszło? Czego Pan się od nich nauczył?

Przeważnie uczymy się od lepszych, więc dla mnie to fajna sprawa, gdy mogę grać z lepszymi od siebie. Marek Raduli jest – jak to nazywam – gitarzystą skończonym w sensie warsztatowym. On jest alfą i omegą chodzącą. Wie wszystko na temat brzmienia, gitar i ich budowy. Wielka encyklopedia. Gramy ze sobą w super trio z Wojtkiem Hoffmannem i Jurkiem Styczyńskim. Marek jest podstawą tego brzmienia. On realizuje i projektuje nasze brzmienia. Siedzi też doskonale w elektronice gitarowej. Dla mnie są to pola niezbadane, a on praktycznie zna każdą kostkę gitarową jaka pojawiła się na świecie. Wielki szacunek. Wojtek jest jego przeciwieństwem – nie ma żadnych kostek pod stopami, gra czystą gitarą. Czasami przesterowanym dźwiękiem – oczywiście w Turbo. Z Wojtkiem znamy się z 500 lat. Przed naszą erą się znaliśmy. Jesteśmy jak bracia syjamscy – nierozłączni. Tyle lat wspaniałej współpracy i zawsze się rozumiemy. Nigdy nie robiliśmy prób. Wychodzimy i czujemy się na scenie, jakbyśmy mieli 10 prób za sobą. Natomiast z Marylą Rodowicz poznałem się dzięki współpracy z Programem I Polskiego Radia i Marią Szabłowską, która jest fanką moich utworów piosenkowych. Dała Maryli płytę, która bardzo jej się spodobała i do mnie zadzwoniła. Tak zrobiła się z tego płyta „Ach świecie” – najnowsza płyta Maryli Rodowicz, która jest też Złotą Płytą. Dałem na tę płytę 10 utworów – łącznie z muzyką i tekstem. To się dotąd nikomu w twórczości Maryli Rodowicz nie udało, ale jakoś tak fajnie wyszło, że przeszło. Zobaczymy, co będzie dalej. Przyszłość jest otwarta.

Porównując utwory „Wiosna” czy „Nie jest źle” w wykonaniu Maryli Rodowicz i pańskim słyszymy pewne różnice interpretacyjne. To dobrze świadczy o tych utworach – nic nie tracą przy innym sposobie interpretacji.

Wiadomo, że Maryla Rodowicz jest fantastyczną piosenkarką, ma znakomity warsztat i wyczucie studyjne. Rządzi w studiu. Byłem z nią w studiu, kiedy nagrywała ostatnią płytę. Maryla jest Carycą, ona rządzi i realizuje wszystko według własnych zamierzeń. Natomiast ja swoje interpretacje realizuję zgodnie z własnymi zamierzeniami. Fani są podzieleni – jedni wolą Maryli utwory, inni wolą moją interpretację, a są tacy, którzy uwielbiają obydwie. Niech tak będzie dalej. Jestem z tego bardzo zadowolony.

Najlepszą rekomendacją dla pańskiej działalności pisarskiej jest to, że nakład książek został wyprzedany. Czytelnicy mogą liczyć na dodruk? Planuje Pan napisać kolejną książkę?

Dotąd wydałem trzy książki: „Schodami do nieba” o Led Zeppelin, „Jimy Hendrix & Niccolo Paganini. Dialogi” i „Jim Morrison & Pablo Picasso. Dialogi 2”. Uściślając – sprzedały się co do ostatniego egzemplarza dwie pierwsze – „Schodami do nieba” i dialogi między Hendrixem i Paganinim. Wiem, że „Schodami do nieba” osiąga na Allegro czasami cenę 150zł za egzemplarz. Jest poszukiwana. Ja nie mam zamiaru na razie wznawiać tej książki, więc tym bardziej ceny rosną. Cały czas jest w sprzedaży „Jim Morrison & Pablo Picasso. Dialogi 2”, jako że jest to trudna literatura. Jak to powiedział Andrzej Seweryn, jest to nowy rozdział w literaturze – łączenie poezji z prozą, więc to nie jest łatwa literatura. Stąd też nie ma takiej sprzedaży, jak w przypadku dwóch pierwszych, ale mam nadzieję, że czytelnicy się przekonają. Tym bardziej, że trzy nowe książki czekają na wydanie. A jakie, to na razie nie powiem. Mogę powiedzieć tytuły: „Wilk”, „Obibok” i „Sex & Rock’n’Roll”. Takie dość ciekawe rzeczy.

W kilku projektach muzycznych angażował się Pan do tej pory. Teraz po wydaniu nowej płyty planuje Pan urlop czy raczej wejście w kolejny projekt?

Nie ma żadnego urlopu. Po prostu robię kolejne rzeczy. Zawsze tak robiłem, więc nigdy nie planowałem wolnych chwil. Jest jak jest. Jest covid, więc tym bardziej siedząc w domu, mogę się skupić na nowych projektach. Jak mam jakiś fajny pomysł, to pędzę do Przemka do MM Studio i siedzimy i dłubiemy. Było wiele takich sytuacji, dzięki którym właśnie z tej dłubaniny wychodziły świetne płyty. Nic się nie zmieniło w mojej pracy. Nie planuję żadnego urlopu. Totalny zapieprz. Mi to pasuje.

Jak się odnajduje Witek Łukaszewski w covidowej rzeczywistości roku 2020? Czy praca nad płytą pozwoliła uciec od złych myśli?

Ja mam kwarantannę od roku 2012. Od tego czasu mieszkam w odosobnieniu od ludzi. W Puszczy Zielonka znalazłem taką starą leśniczówkę, na wpół rozwaloną, w której mieszkam i jestem daleko od jakichkolwiek dialogów z ludźmi i spotkań częstych. Tylko w przypadku koncertu lub udania się do studia mam styczność z ludźmi. Już od 8 lat jestem na kwarantannie, więc dla mnie covidowa rzeczywistość faktycznie nie zaistniała. Aczkolwiek złapałem covida i go przeżyłem potwornie, naprawdę potwornie. Było to na koncercie, kiedy nie było jeszcze takich obostrzeń z noszeniem maseczek; dorwał mnie covid. Dzięki temu, że prowadzę aktywny tryb życia, bardzo sportowy, m.in. morsuję; covid mimo, że wbił się we mnie jak szpadel w płuca – przetrwałem. Także tym bardziej planuję życie w takiej kwarantannie, czyli życie w puszczy z dala od ludzi i tylko tworzenie. Oczywiście tworzenie nowej płyty „12 godzin część II”, bo jak Pan sam zauważył 12 godzin jest niezagospodarowanych – między 8 a 12 w nocy coś tam się znajdzie na pewno. Życie mam dotąd piękne i bujne, więc jest o czym pisać i o czym grać.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję bardzo. Pozdrawiam wszystkich słuchaczy Radia Poznań i proponuję im, zapoznajcie się absolutnie z płytą „12 godzin” mojego autorstwa.

Rozmawiał Michał Sobkowiak

https://radiopoznan.fm/n/cF8S4H
KOMENTARZE 0