NA ANTENIE: Prognoza pogody - nasz synoptyk
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Naga prawda o muzyce - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 15.03.2024 g.13:01  Aktualizacja: 14.03.2024 g.23:36 Ryszard Gloger
Poznań
Do różnych gatunków muzyki przylgnęły symboliczne obrazy, które przez lata wdrukowały się do naszej świadomości. Mam na myśli na przykład gitarę elektryczną w rękach muzyka, co wywołuje natychmiast skojarzenie z rockiem. Kiedy na jakimś plakacie pojawia się trąbka lub saksofon, nasze myśli biegną w stronę jazzu. Muzyk w kowbojskim kapeluszu kieruje naszą uwagę na muzykę country. Z kolei Afroamerykanin z gitarą akustyczną lub z harmonijką przy ustach, wywołuje asocjacje z bluesem.
Tinsley Ellis „Naked Truth” - okładka płyty
Fot. okładka płyty

Czasem ta mocno wyeksploatowana symbolika może nas męczyć lub irytować. Przecież muzyczne gatunki się przenikają, do typowych instrumentów w konkretnych obszarach stylistyki, dochodzą inne. Jazz można grać na organach Hammonda, w rocku sprawdziły się flet i waltornia, a współczesny blues to przede wszystkim gitara elektryczna.

35 lat temu muzyczny kanał amerykańskiej telewizji MTV, uruchomił cykl programów, w którym znani wykonawcy rocka i muzyki pop występowali w formule akustycznej. Chodziło o pokazanie zespołów zwykle eksponujących brzmienie elektrycznych gitar i perkusji. Malkontenci twierdzili, że zwłaszcza przedstawiciele mocnego, rockowego grania, pozbawieni atrybutów siły, wypadną blado, a ich piosenki okażą się płytkie i nieciekawe. Bardzo szybko serial “MTV Unplugged” zadał kłam takim przypuszczeniom. Nawet agresywne, draźniące brzmienie zespołów stylu grunge, takich jak Nirvana czy Alice In Chains, ukazało czystą urodę piosenek proponowanych przez buntowników rocka. W 1992 roku w cyklu “MTV Unplugged” wystapił Eric Clapton. Efekt był taki, że płyta z tego koncertu rozeszła sie w rekordowym nakładzie 26 milionów egzemplarzy. Piosenki Claptona z “Laylą” na czele, wróciły na listy przebojów, a sam legendarny gitarzysta przeżywał odrodzenie kariery.

Podobne wątpliwości do tych z przeszłości, mogą przeżywać teraz fani muzyki wspaniałego gitarzysty amerykańskiego z Atlanty, Tinsley’a Ellisa. Od ponad 40 lat gitarzysta w konsekwentny sposób, wykonywał bardzo efektowną wersję blues-rocka, eksponując talent kompozytora i gitarowe mistrzostwo. Po raz pierwszy – i jak na razie jedyny raz – gitarzysta pojawił się w Polsce w 2018 roku. W Sali Kameralnej NOSPR w Katowicach, przez dwa wieczory prowadził warsztaty gitarowe. Bardzo doświadczony i ceniony artysta opowiadał o swoich fascynacjach bluesem i rock and rollem, ilustrując osobiste wspomnienia solową grą na gitarze elektrycznej na mistrzowskim poziomie.

W tamtym czasie nagrał płytę „Winning Hand”, na której wyczuwalne było dążenie gitarzysty do perfekcji, co zwykle zabija spontaniczność i emocje. Na następnych dwóch albumach „Ice Cream In Hell” oraz „Devil May Care” popisywał się dużą różnorodnością kompozycji, pod względem stylu, dynamiki, zwartości struktury utworów. Słychać było, że Tinsley Ellis dążył do tworzenia utworów, które będą odbiciem jego wczesnych fascynacji trzema królami bluesa: Freddie’m, Albert’em i B.B. King’ami. Z drugiej strony mistrzami Ellisa byli również Peter Green, Carlos Santana i – co w tym zestawie najbardziej zaskakujące – Hound Dog Taylor.

Zamiast grać covery wymienionych klasyków, gitarzysta skomponował utwory w stylu charakterystycznym dla wymienionych mistrzów gitarowego fachu. W 2024 roku Tinsley Ellis wydał już 20. pozycję w swojej dyskografii. I oto po raz pierwszy w karierze, postawił na granie bez prądu. Gitarzysta proponuje bluesa akustycznego, mało tego, gra na gitarach akustycznych bez dodatkowego wsparcia innych muzyków. Szok. Może właśnie dlatego, muzyk zatytułował nową płytę „Naked Truth” (Naga prawda). Rzeczywiście w takiej konwencji niczego nie da się ukryć, zamotać elektronicznie, nawrzucać efektów dźwiękowych, które uniemożliwią obiektywną ocenę umiejętności instrumentalnych Tinsley’a Ellisa.

Z dwunastu utworów tylko trzy nie są autorstwa samego gitarzysty. Powtarzany riff gitary w utworze „Devil In The Room” wprowadza w klimat tradycyjnego bluesa. Tinsley Ellis gra na akustycznej gitarze rezofonicznej National Steel z 1937 roku. Instrument otrzymał od ojca w prezencie. W „Devil In The Room” Ellis śpiewa o pierwszych inspiracjach bluesem z okresu dzieciństwa. Mocno wybijany rytm nogą, jeszcze bardziej podkreśla naturalny charakter bluesa. Nagranie „Windowpane” to już tęskny blues o miłości przy akompaniamencie szlachetnego brzmienia gitary Martin D-35 z 1969 roku. W klasycznym bluesie „Death Letter Blues” dobrze znanym z nagrań Son House’a, jeszcze bardziej przykuwa uwagę dokonana archaiczna stylizacja. Równie efektownie wypada utwór „Hoochie Mama”, z ascetycznym akompaniamentem i naciskiem położonym na czystość wygrywanych dźwięków oraz delikatne pociągnięcia strun.

Znaczną część płyty wypełniają utwory instrumentalne, począwszy od nagrania „Silver Mountain” z prostym, folkowym wyrazem, przez najbardziej rozbudowaną instrumentalnie kompozycję współczesnego gitarzysty Leo Kottke „The Sailor’s Grave On The Prairie”, aż po bardzo rytmiczny kawałek country „Alcovy Breakdown”. Utwory instrumentalne znakomicie spełniają rolę wyraźnego oddechu, przed kolejnym nagraniem wokalnym. A to zapobiega monotonii wynikającej z solowej gry i śpiewu tylko jednego wykonawcy. Świetnie ożywiają repertuar płyty nagrania „Don’t Go No Further”, „Tallahassee Blues” i „Grown Ass Man”. Liryczna melodia na czas Wielkanocy „Easter Song” kończy tę wyjątkową płytę.

Dla odbiorcy obeznanego z muzyką Tinsleya Ellisa to może być trudny test. Czy ceni artystyczną osobowość i kunszt gry, czy akceptuje podrasowane, blues-rockowe brzmienie muzyki.

https://radiopoznan.fm/n/sUiTGT
KOMENTARZE 0