NA ANTENIE: YOU/TEN SHARP
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

Szkockie zawołania zespołu Simple Minds - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 09.12.2022 g.13:01  Aktualizacja: 09.12.2022 g.09:59 Ryszard Gloger
Poznań
Lata 80-te dla muzyki popularnej były czasem ścierania się wielu nurtów. Po rewolucji punk rocka na początku tamtej dekady, zaczęły wyłaniać się nowe nurty. Muzyka taneczna spod znaku dance przeszła w fazę mechanicznego disco, a właściwie euro-disco. Nowa fala zaproponowała nowe rzeczy, objawił się styl new romantic, a amatorzy kupowali tanią elektronikę instrumentów klawiszowych, by jednym palcem wydziubać chwytliwy nowy szyld synth-pop.
Simple Minds „Direction Of The Heart” - Okładka płyty
Fot. Okładka płyty

Pamiętam, że wśród nowych zespołów z wysp brytyjskich wybijała się grupa Simple Minds, której teledyski „Don’t You Forget About Me”, „Alive And Kicking” i „Belfast Child” robiły ogromne wrażenie. Szkocka kapela podbiła dość szybko nie tylko Europę, ale także Stany Zjednoczone. Pod koniec dekady lat 80., stała się jednym z najbardziej wyrazistych symboli muzyki popularnej. Wszystko przypieczętował album „Street Fighting Years”, który z politycznym wymiarem tekstów udowodnił, że w rocku nie chodzi tylko o hałas, rytm i niczym nieskrępowaną zabawę. W słowach piosenek „Mandela Day” czy „Belfast Child” wyrażała się szczególna społeczna wrażliwość muzyków grupy. Muzycy potrafili zawładnąć emocjami i myślami tysięcy odbiorców podczas koncertów.

Zespół Simple Minds przechodził wyraźnie kolejne etapy, od stylistyki post-punkowej, po stadionowy rock z bogatym brzmieniem instrumentów klawiszowych i tryumfalnym śpiewem Jima Kerra kolejnych przebojów. Lata biegły i do końca XX wieku, szkockiej grupie udawało się utrzymać wysoką pozycje na rynku. Jim Kerr miał u boku niezmiennie multiinstrumentalistę Charliego Burchilla, umiejętnie mieszającego dźwięki syntezatorów z brzmieniem gitary i automatu perkusyjnego. Potrafili pisać jędrne, żywe piosenki z przesłaniem. Dzisiaj już tak się nie gra.

Zagrywki w stylu new romantic, może wywołują nostalgię tylko u tych, którzy z racji wieku, już nie palą się do wyjścia na parkiet. Młode pokolenie albo chce krwistego rocka gitarowego, albo gustuje w elektronice skrojonej z komputerową precyzją. Trudno jednak odrzucić nową płytę zespołu Simple Minds „Direction Of The Heart” i uznać, że to muzyka, która utraciła wszelką atrakcyjność. Kiedy muzycy Simple Minds, nawiązują wyraźnie do charakteru dawnych przebojów, śpiewają o świecie, który przypomina gigantyczne skrzyżowanie i szukają jakiejś nadziei na przyszłość, czuć, że robią to rzeczywiście z porywu serca.

Po pierwszych dwóch nagraniach z płyty „Direction Of The Heart”, można mieć jak najgorsze przeczucia. Otwierająca piosenka „Vision Thing” jest prosta jak konstrukcja cepa, a tępego rytmu oraz mdłej melodyjki, nie przykryję obfita elektroniczna obudowa. W następnym kawałku „First You Jump” jest trochę lepiej, lecz nadal słychać mdłe posklejanie słabiutkiego pomysłu melodycznego i nieprzekonującego śpiewu. Stary, dojrzały Simple Minds wraca w nagraniu „Human Traffic”, w którym unosi wszystko szerokie brzmienie klawiszy i gitar, są refreny i nawet miejsca do wspólnego skandowania tytułu piosenki.

Po takim wejściu na właściwą orbitę, bardzo dobrze słucha się kompozycji „Who Killed Truth”, z szeroko zarysowaną przestrzenią muzyki, odrobiną bombastycznego klimatu i ładnie skrojonymi partiami instrumentalnymi klawiszy i gitary. Czuć producenckie zacięcie Charliego Burchilla, obsługującego wszystkie kluczowe instrumenty. Jeszcze bogatszy jest wystrój piosenki „Solstice Kiss”, z szkocką introdukcją, skokami dynamiki i tryumfalnym rozwinięciem, z udziałem chórków i solówki „zgrzytliwej” gitary. Piosenka „Act Of Love” to raczej nieskomplikowany kawałek do rozbujania publiki w podrzędnej dyskotece.

Na płycie mamy 9 utworów, na szczęście oprócz kilku zwykłych wypełniaczy, które chwały zespołowi nie przyniosą, znajdziemy zdecydowaną większość piosenek dobrej próby. Dzięki nim Simple Minds broni się przed zarzutem, że to co muzycy robią, jest już absolutnie passe. Druga część płyty jest zdecydowanie ciekawsza i przynosi kilka udanych nagrań. Na finał w piosence „The Walls Came Down” grupa wkłada całe emocje w ognistym kawałku przypominającym charakterem miejsce, z którego muzycy pochodzą.

Trudno pozbyć się wrażenia, że w duecie Jim Kerr – Charlie Burchill, twórczy ogień już nie osiąga wysokich temperatur. Młodzieńczy zapał i oryginalne pomysły, zostały zastąpione głównie przez patenty muzyczne, stosowane i dobrze sprawdzone w czasach popularności i sukcesów.

https://radiopoznan.fm/n/HLOIli
KOMENTARZE 0