Szalejący na koncertach przez blisko dwie godzinny osiemdziesięcioletni Mick Jagger, wzbudzał szacunek i przeczył złośliwym uwagom, że muzycy zaraz po koncercie siadają na wózki i biorą kroplówki. W ostatnich latach zwątpienie miłośników zespołu brało się z jeszcze z czegoś innego. Przez pierwsze lata działalności Stonesi nagrywali często dwie płyty w roku. Po dziesięciu latach mieli już w dyskografii kilkanaście pozycji. W tej kwestii szaleństwa ostatnio już nie było. Trudno było wytłumaczyć, dlaczego grają długie trasy koncertowe na świecie, a nie kwapią się napisać czegoś nowego i wejść do studia nagrań.
Wreszcie jest świeża rzecz, płyta „Hackney Diamonds”. To nowy materiał muzyczny po bardzo długiej przerwie, od czasów albumu „A Bigger Bang” z 2005 roku. Potem Stonesi popisali się jeszcze płytą „Blue And Lonesome”, grając standardy bluesowe, od czego - jak pamiętamy - zaczęli w ogóle swoją aktywność. Muzycy przeżyli jeszcze tragedię, kiedy zmarł perkusista Charlie Watts, muzyk grający w kapeli od samego początku.
Wśród 12 utworów na płycie „Hackney Diamonds” są dwa z udziałem Charliego Wattsa, co świadczy o tym, że pierwsze przymiarki do płyty, zaczęły się przed kwietniem 2021 roku, kiedy perkusista zmarł. Płyta jest ciekawa także dlatego, że w nagraniach wzięli udział Lady Gaga, Elton John, Paul McCartney i Stevie Wonder. Początek jest taki jaki mógł sobie wymarzyć każdy fan Stonesów. Energiczny rytm perkusji, ostre riffy gitary Keitha Richardsa i wybuchowy bas Ronnie’go Wooda w utworze „Angry”, od razu przywodzą na myśl klasyczne nagrania kapeli.
Bas na tej płycie przechodzi z rąk do rąk, Wood przecież gra głównie na gitarze, w nagraniu „Bite My Head Off” basistą jest Paul McCartney, w utworze „Live By The Sword” wraca gościnnie do kapeli Bill Wyman. W kolejnych numerach basem zajmuje się producent Andrew Watt. Następny utwór „Get Close” utrzymuje klimat muzyki Stonesów w nieco spokojniejszym tempie. Rozlewność frazy kompozycji „Depending On You” przypomina falowanie z klasycznego numeru Boba Dylana „Like A Rolling Stone”. Epicki charakter kompozycji podbijają organy Hammonda, na których gra Benmont Tench oraz sekcja smyczków. Brudne brzmienie gitar, krzykliwy wokal Jaggera w utworze „Bite My Head Off” są miksem chuligańskiego rocka z agresywną solówką gitary i równie efektowną wstawką basu Paula McCartney’a. Maszyna rytmiczna nadal pracuje na pełnych obrotach w „Whole Wide World”. To żywy angielski rock and roll z festiwalem solówek gitary i refrenami piosenki jak słodki krem wrzucony do gorzkiej czekolady. Utwór „Dreamy Skies” to wrzutka w stylu country, ładnie obudowany instrumentalnie z bluesowym wejściem na solo harmonijki Micka Jaggera.
Numeru „Mess It Up” można słuchać na okrągło dla samego Charlie’go Wattsa, który niezaprzeczalnie był zawsze sercem tej kapeli. To bardzo dobry numer z ciekawym połączeniem rocka i funky, a także chwilowym odejściem od podstawowego groove’u. Podobną strukturę ma jeszcze bardziej agresywny kawałek „Live By The Sword”, z nawałnicą dźwięków fortepianu w stylu boogie, którą funduje Elton John. Nagranie świetnie oddaje skłonność Stonesów do odlotowego jamowania, co często robili na koncertach.
Kompozycja „Driving Me Too Hard” wydaje się spokojniejsza, ale nakładające się gitary nie odbierają Jaggerowi wiodącej roli wokalisty. Od pierwszych taktów „Tell Me Straight” chce się krzyknąć: o kurcze! Leniwy rytm piosenki wypełnia śpiew Keitha Richardsa, a w refrenach dochodzi głos Jaggera. Wolny rytm utworu „Sweet Sounds Of Heaven” nie zapowiada niczego szczególnego. Ot, bluesowa ballada z charakterystyczną dla Stonesów szeroką frazą melodyczną. Utwór jednak gęstnieje, dynamika narasta, dochodzi sekcja dęta, a ekspresja sięga zenitu, kiedy wchodzi śpiew Lady Gagi, mocny, pewny, gdzieś w rejonach Himalajów jej skali głosu. W dźwiękowym gąszczu nie przebija się Stevie Wonder grający na klawiszach. Repryza utworu powoduje, że odbiorca czuje kulminację płyty, chociaż czeka go jeszcze coś równie rozczulającego. Jagger śpiewa czystego akustycznego bluesa skomponowanego przez Muddy’ego Watersa, tylko z akompaniamentem gitary i wstawkami harmonijki.
To wpływa silnie na emocje słuchacza. Polaryzacja wrażeń ostatnich dwóch utworów, wymaga po 48 minutach głębokiego oddechu. A potem można ochłonąć i pomyśleć. Bo Stonesi znowu to zrobili, po 6 dekadach ciągle są w grze, komponują kapitalne kawałki, w ich muzyce jest - jak dawniej - zadziorność i czysta rock and rollowa pasja. Zespół The Rolling Stones z płytą „Hackney Diamonds” nie dokonał niczego przełomowego. Muzycy nadal potrafią napisać świetne piosenki, wiedzą, że w tych czasach trzeba podrasować brzmienie, zaprosić do nagrań parę gwiazd i odpalić z przytupem. Ta płyta na pewno nie powinna trafić na półkę zaraz po przesłuchaniu.