W październiku 2020 roku, po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie prawa aborcyjnego, oskarżeni weszli z transparentami do katedry i wznosili okrzyki. Zostali oskarżeni o to, że złośliwie przeszkadzali publicznemu wykonaniu aktu religijnego. W sprawie bezsprzeczne było to, że doszło do przerwania mszy. To potwierdził już Sąd Rejonowy, ale nie dopatrzył się złośliwości w zachowaniu oskarżonych.
Dziś sędzia Justyna Andrzejczak była innego zdania.
To nie jest tak, że weszła grupa osób, która usiadła przed ołtarzem w milczeniu, a nerwowy ksiądz wziął i rozpędził wszystkich łącznie z tym, że kazał swoim wiernym pójść do zakrystii. To tak nie wyglądało, mamy akcję zainicjowaną przez dwie osoby, które ruszają w sposób energiczny do przodu kościoła. Do tego mamy klaskanie, skandowanie "mamy dość", które zagłusza wszystko, co się dzieje w kościele. Jest to niewątpliwie działania złośliwe
- mówi sędzia.
Na plakatach, które oskarżani wnieśli do katedry, nie widniały wyłącznie hasła nawiązujące do aborcji, ale także uderzające w podstawowe i najważniejsze elementy wiary - podkreślał sąd. Jego zdaniem nie było też tak, że to ksiądz przerwał mszę, najpierw próbował uciszyć protestujących.
Sąd nie zgodził się także z argumentami obrońców, że zachowanie oskarżonych było formą dialogu.
"Walcząc o swoje zdanie, o swoje prawa, nie można jednocześnie lekceważyć prawa drugiego człowieka" - mówiła sędzia Justyna Andrzejczak.
Źle się dzieje, jeśli tak jest, że osoby, które są na "świeczniku" łamią jakieś zasady, a nawet i prawo, natomiast nie otwiera to drogi do powszechnej aprobaty postępowania wbrew normom prawnym. Jeżeli chcemy manifestować swoje poglądy, chcemy walczyć o swoje wolności, to wolno nam, ale nie możemy jednocześnie naruszać prawa i naruszać norm, wolności i swobód innych osób, bo inaczej tak naprawdę nasze zachowanie nie różni się niczym od tego przeciwko czemu protestujemy
- mówi sędzia.
W przypadku jednej osoby sąd dziś umorzył sprawę, bo w jej przypadku w akcie oskarżenia nie został sformułowany zarzut, jaki stawia jej prokuratura.
Prokurator Anna Fellenberg-Kokocińska mówiła po wyroku, że przebiegu wydarzeń w katedrze nie kwestionowała żadna ze stron, ale chodziło o ich ocenę.
Zawsze granicą praw jednych są prawa drugich osób. Sąd bardzo szczegółowo to opisywał, ustalił to również sąd pierwszej instancji, jeśli chodzi o ustalenie stanu faktycznego. Chodzi tu o takie zachowania, nie tylko wznoszenie tych haseł za określoną ideą, ale przede wszystkim haseł przeciwko, haseł wyśmiewających, jak również świadomość protestujących, że swoim działaniem prowadzą do przerwania mszy i fakt też, że był to jeden z celów, który im przyświecał w tym momencie
- mówi prokurator.
Obrońcy nim podejmą jakieś kroki chcą się zapoznać z pisemnym uzasadnieniem wyroku. "Liczyłem na inne rozstrzygnięcie sądu drugiej instancji" - mówi obrońca oskarżonych Andrzej Jarosław Reichelt.
Ustne rozstrzygnięcia słyszeliśmy wszyscy, sąd wskazał, że w jego ocenie ta złośliwość istniała, że było jakieś tam nacechowanie tej złej woli. Ja dalej stoję na stanowisku, że moim zdaniem coś takiego nie wystąpiło w niniejszej sprawie, przynajmniej nie wynika mi to z materiału dowodowego przedstawionego przez prokuraturę, a potem przeprowadzonego przed sądem pierwszej instancji
- mówi obrońca oskarżonych.
Obrzydliwa Wielgus!!!