W poznańskim sądzie rozpoczął się w piątek proces Karoliny K. i Radosława Białka. Mężczyzna, który zgadza się na podawanie jego nazwiska, pracował w biurze Krzysztofa Rutkowskiego. Chodzi o wydarzenia z grudnia 2015 roku, kiedy prokuratura zakładała, że Ewa Tylman została porwana.
Mimo, że kobieta nie pojawiła się na rozprawie, sąd rozpoczął proces. W grudniu 2015 roku Karolina K. sama zgłosiła się do śledczych i powiedziała, że widziała, jak ktoś wrzuca z Mostu Rocha w Poznaniu ciało kobiety do Warty.
- Po wcześniejszym uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, dwukrotnie zeznała nieprawdę, że 23 listopada 2015 roku widziała mężczyznę, który stał przy leżącej na chodniku, niedającej oznak życia, kobiecie, którą następnie kilkakrotnie próbował podnieść - mówiła prokurator Magdalena Jarecka.
Radosław Białek, który miał nakłonić Karolinę K. do złożenia fałszywych zeznań, nie przyznaje się do winy.
- Ja w ogóle nie miałem z nią styczności, nie znałem tej dziewczyny ani wcześniej, ani później. Ktoś tutaj mąci w tej sprawie - mówi oskarżony.
W sądzie nie chciał składać zeznań ani odpowiadać na pytania. Razem z nim do sądu przyjechał Krzysztof Rutkowski, który bronił swojego pracownika. Przekonywał, że Radosław Białek nie mógł tego zrobić, bo był wtedy za granicą.
- Mnie nie interesują motywy działania pani Karoliny w tej sprawie i kto ją do tego nakłonił - mówił Krzysztof Rutkowski.
Krzysztof Rutkowski nie wszedł na salę rozpraw, bo na kolejnej rozprawie będzie zeznawał w tym procesie jako świadek.