NA ANTENIE: Mała czarna
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

"Deszczowa piosenka" w Teatrze Muzycznym w Poznaniu

Publikacja: 09.10.2023 g.09:57  Aktualizacja: 09.10.2023 g.10:03 Jacek Butlewski
Poznań
Specjalnie odczekałem kilka dni, żeby nie pisać od razu po premierze. Swoje myśli na papier zacząłem przelewać dobę po ustaniu oklasków — bez pośpiechu, bez emocji, które towarzyszyły mi po wyjściu z teatru. Nawiasem mówiąc, kiedy wychodziłem padał deszcz.
"Deszczowa Piosenka" Teatr Muzyczny - Wojtek Wardejn - Radio Poznań
Fot. Wojtek Wardejn (Radio Poznań)

Wybierając się na ten spektakl miałem w głowie filmową historię, którą znają chyba wszyscy. "Deszczowa Piosenka" z 1952 roku, ze słynną sceną, w której Gene Kelly śpiewa i tańczy w deszczu. Ten jeden urywek ciągle jest pokazywany, na stałe wszedł do kultury, nie da się go wymazać.

I ta scena jest także w spektaklu, jest, bo musi być. Jednak nie ten moment jest dla mnie najważniejszy, nie tę scenę najbardziej zapamiętam, choć oklaski widzów były właśnie wtedy najgłośniejsze. Żywa reakcja widowni towarzyszyła grze aktorom przez cały niemal czas. Ciągle słychać było śmiech. Tylko nieliczne fragment, może dwa, były być może odrobinę za długie. Może bym je skrócił. Może...

Widownia była wypełniona po brzegi, choć od premiery minęło trochę czasu. Dostawiono krzesełka po bokach.

Co mnie urzekło? Poza sceną z deszczem, o której już przed spektaklem wiedziałem, że będzie dobra? Po pierwsze, sposób w jaki pokazano świat celebrytów kina niemego, którzy nagle słyszą, że gdzieś tam w świecie kina pojawia się dźwięk. Dla nich udźwiękowiony obraz to dziwadło, chwilowa moda. "To przeminie" - pada z ust, jeśli dobrze pamiętam, głównego bohatera Dona Lockwooda. Jakże się mylił...

Don Lockwood i Lina Lamont to gwiazdy kina niemego. Celebryci tamtych czasów. Towarzyszy im pisk zachwyconych nimi fanek. Sami żyją jednak w bańce nierealnego świata, niewiele tak naprawdę oferując widzom. W spektaklu pada nawet zdanie "Jeśli obejrzałeś jeden film, to tak jakbyś obejrzał wszystkie". Lina ma w dodatku straszliwy głos — głos w kinie niemym niepotrzebny. Ale całe towarzystwo, łącznie z producentami, reżyserem i wszystkimi pozostałymi są zachwyceni sobą, swoim światem. Cokolwiek zrobią, zawsze usłyszą brawa... Ale do czasu...

Do momentu, gdy uderza w nich, niczym statek w górę lodową, kino dźwiękowe. Wtedy wszystko musi się zmienić, pojawia się Kathy Selden, młoda aktorka, obdarzona wspaniałym głosem, jest intryga Liny, jest wyznanie miłośni na tle księżyca, bo Lockwood tak bardzo wrósł w scenografię niemego kina, że nie może powiedzieć czegoś istotnego bez odpowiedniej dekoracji.

Nie chcę zdradzać nic więcej, powiem tylko, że kino nieme w spektaklu pokazano w bardzo ciekawy sposób. Oglądając, miałem wrażenie, że za chwilę zza kulis wyjdzie Chaplin albo Buster Keaton. Chwilowa zamiana teatru w kino, w pewnych kluczowych momentach, to też ciekawy zabieg.

Główni aktorzy są świetni, nie chcę pisać o każdym z osobna, bo każdy wnosi coś ważnego. Każda aktorska nuta buduje wspaniały koncert, ale od samego początku zwróciłem uwagę na postać Cosmo Browna (grany przez Bartosza Sołtysiaka i Macieja Zaruskiego). Jest trochę w cieniu wielkiego Lockwooda, ale to, co robi na scenie, sprawia, że spektakl ogląda się z uśmiechem. To po jego kwestiach najczęściej widownia wybuchała śmiechem, np. w scenie, gdy pewien instrument muzyczny używa jak samochodu albo, gdy robi na scenie salta. To Cosmo odkrywa młodą aktorkę Kathy, która całe to towarzystwo z filmowej bańki zmieni na zawsze. Jest uroczy i dowcipny, chwilami to on gra pierwsze skrzypce. Oczywiście Lockwood to Lockwood, ale Cosmo swoim niewątpliwym urokiem zaskarbia sobie sympatię widowni.

Takich urokliwych momentów jest wiele. Muzyka, którą nuciłem jeszcze długo, której z mojej głowy nie usunęły nawet hałaśliwe dźwięki miasta. Wyrazista gra aktorska, świetna muzyka, taniec i woda, która leje się na scenę w kluczowych momentach.

Legenda kina ożyła na deskach teatru i tylko żal, że nie miało to miejsca na nowoczesnej scenie, która będzie za kilka lat przy Skośnej. Ale mimo lokalowych niedogodności, trzy godziny były dla mnie jednymi z piękniejszych w ostatnim czasie.

https://radiopoznan.fm/n/s668Pc
KOMENTARZE 0