Państwa członkowskie Unii Europejskiej mają obowiązek zniesienia zmiany czasu - uważa poseł PSL Andrzej Grzyb. Powołuje się przy tym na dyrektywę przyjętą przez Parlament Europejski po negocjacjach z Radą Europejską.
Parlamentarzysta z Wielkopolski mówił dziś na naszej antenie, że nie jest kwestią "czy" tylko kiedy miałoby to nastąpić.
Ja też jestem zmartwiony, że do tej pory państwa członkowskie nie miały czasu, żeby się zabrać od 2019 roku i ustalić swój pogląd w Radzie Unii Europejskiej jak wypełnić dyrektywę, która została przyjęta przez Parlament i przez Radę. Dyrektywa jest prawem. Na razie nikt tej dyrektywy nie odwołał. Nikt też jej nie kwestionuje, myślę więc, że ten rok, jak się uporamy z problemami pandemii, to jest szansa żeby jeszcze to wdrożyć.
Andrzej Grzyb przypomniał także, że za zniesieniem zmiany czasu opowiedziało się w konsultacjach społecznych prawie 5 milionów obywateli Unii Europejskiej.
Poniżej cała rozmowa w audycji Kluczowy Temat:
Łukasz Kaźmierczak: Wczoraj poznaliśmy obostrzenia, które będą obowiązywały między innymi w czasie Wielkanocy, a nawet jeszcze dłużej, bo do 9 kwietnia. Wśród nich jest ograniczenie przebywania w sklepach wielkopowierzchniowych i w kościołach do 1 osoby na 20 metrów kwadratowych. Zamknięte będą żłobki, przedszkola, salony fryzjerskie i urody, boiska i miejsca uprawiania sportów, oprócz zawodowców. Czy PSL uważa, że to jest wystarczający ruch rządu, czy opowiedzielibyście się za czymś bardziej twardym? Władysław Kosiniak-Kamysz, prezes PSL, mówi, że z bólem serca, ale pogodziłby się z zamknięciem kościołów w święta.
Andrzej Grzyb: Ocena tego należy do osób, które zajmują się prognozowaniem rozwoju epidemii. Uważam, że ci, którzy mają pełnię informacji, a związane jest to z oceną i danymi, które spływają, muszą najlepiej wiedzieć jakie środki należy wprowadzić.
Skoro mamy od wczoraj największe piki w tej epidemii, to chyba jest coś na rzeczy.
Tak, ale trzeba też powiedzieć, że ilość wykonywanych w ostatnich dniach testów też jest bardzo wysoka. Eliminuje to też liczbę osób, które są potencjalnie zakażone, a nie ujawniało się tego w testach. Ta liczba jest wymieniana przez ekspertów. Bardzo często mówi o tym prof. Horban, który jest szefem rady medycznej przy premierze, że oprócz tych, którzy zgłaszają się na testy. Jest jeszcze ta ciemna liczba Polaków, którzy mają objawy, a nie zgłaszają się do lekarza.
Czuję się nie najlepiej, ale pójdę do pracy, bo to pewnie nie jest Covid.
Tak, to pewnie jakieś przeziębienie. W obecnej sytuacji wiemy, że najczęściej jest to wirus ze wschodu.
Pan ufa prof. Horbanowi?
Różne są opinie na ten temat. Ja nie wypowiadam się na temat ekspertów. Nie powinniśmy podważać tej rady medycznej, a w szczególności tego, że ktoś musi być punktem odniesienia w takich trudnych czasach. Niech rada medyczna pracuje spokojnie, a to co piszą niektóre media, niech pozostanie do oceny premiera.
Jutro po raz kolejny przestawiamy zegarki o godzinę do przodu, z drugiej na trzecią. Będziemy krócej spali. Tej zmiany miało już tak naprawdę nie być, a Pan był jedną z głównych twarzy tej reformy, żebyśmy nie musieli ciągle tymi zegarkami manipulować. I co? I nic. Na razie zostaje po staremu i niewiele wskazuje, żeby coś się miało zmienić. Jestem tym bardzo rozczarowany.
Też jestem tym zmartwiony, że państwa członkowskie nie miały czasu się zebrać od 2019 roku i ustalić swój pogląd w Radzie Unii Europejskiej jak wypełnić dyrektywę, która została przyjęta przez Parlament i przez Radę. Dyrektywa została przyjęta w marcu 2019 roku. Państwa członkowskie powinny wyrazić swoją opinię na posiedzeniu rady transportu - o ile dobrze pamiętam - i zdecydować w jaki sposób zostanie ta dyrektywa wypełniona.
Pan mi mówił dwa lata temu, że ta dyrektywa zobowiązuje właściwie państwa, żeby ją przyjęły, a państwa się wypinają.
Tak, dyrektywa jest prawem. 1 marca to miałby być ostatni dzień, kiedy miał być zmieniany czas, chyba, że któreś z państwa członkowskich uzna, że będzie wracało do czasu zachodnioeuropejskiego. Wtedy musiałoby zmienić jeszcze w październiku.
Pamięta Pan tę największą w historii ankietę, konsultacje publiczne?
Prawie 5 milionów ludzi wzięło w tym udział. To było niespodziewane.
Nikt, nigdy nie wypowiedział się tak masowo, jeżeli chodzi o UE i sprawy unijne. Przytłaczająca liczba głosów była za tym, żeby zmiana czasu odeszła w niebyt.
Konsultacje były w sierpniu 2018 roku, a we wrześniu 2018 w dorocznym orędziu, jak byśmy to nazwali, przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker powiedział - „Również w sprawach małych powinniśmy być wielcy. Powinniśmy dokonać tej zmiany, ponieważ obywatele UE w tym bezprecedensowym, dużym udziale w tej ankiecie odpowiedzieli, że chcą, aby zatrzymać tę dwukrotną zmianę czasu”. Tym bardziej, że są za tym argumenty ekonomiczne, bo ta zmiana czasu nie przynosi w tej chwili żadnych efektów ekonomicznych. Kiedyś chodziło o oszczędność energii. Obecnie w okresie letnim tej energii zużywa się dużo więcej z przyczyn czysto technologicznych. W trakcie konsultacji, które prowadziliśmy przed przyjęciem tej dyrektywy, było bardzo dużo organizacji obywatelskich, przede wszystkim z krajów dawnej „piętnastki” - to głównie Finowie, Holendrzy, ale także Belgowie, którzy przedstawiali swoje badania, pokazujące jak to wpływa na zachowania przede wszystkim dzieci i osób starszych, ale także innych. Ten proces adaptacji trwa około dwóch tygodni, co wskazuje, że nie jest to obojętne z punktu widzenia naszego zdrowia i naszego zachowania, a zwłaszcza tych najsłabszych.
Skoro wszystkie argumenty przemawiają za tym, żeby to zrobić, to pozostaje pytanie, czy czas miałby być letni, czy zimowy, na stałe. Skąd ten uwiąd? Parlament Europejski chciał pokazać, że Unia potrafi być skuteczna i szybko podejmować decyzje, których oczekują obywatele. To wszystko ugrzęzło jednak w tych wszystkich unijnych mechanizmach i pokazało coś dokładnie odwrotnego.
Chcę powiedzieć, że Parlament jest tylko jednym z ustawodawców. Współustawodawcą jest również Rada UE, czyli rządy państw członkowskich.
Czyli wskazuje Pan na rządy.
Zarówno rządy państw członkowskich, jak i Parlament Europejski w trakcie negocjacji zgodziły się na taki kształt dyrektywy. Tym sposobem zobowiązały rządy państw członkowskich, czyli Radę, do wykonania tej dyrektywy. Na razie nikt dyrektywy nie odwołał, ani jej nie kwestionuje. Myślę, że jak się uporamy z problemami pandemii, to jeszcze w tym roku jest szansa ją wdrożyć.
To jest tylko kwestia czasu, bo prawo zostało ustanowione? Czy państwa członkowskie mogą jeszcze coś powiedzieć? Słyszałem takie opinie, że państwa członkowskie nie wiedzą, czy to wprowadzą, bo to jest trudne i są argumenty za i przeciw. Niektórzy mówią, że trzeba by zmieniać godziny otwarcia żłobków, przedszkoli, szkół, bo dzieci musiałyby chodzić po ciemku, a to jest nienaturalny rytm biologiczny. Inni mówią, że skoro jest zmiana czasu, to dzięki temu można zmniejszyć liczbę wypadków z udziałem pieszych i rowerzystów w okresie zmierzchu. Dałoby się też pewnie znaleźć argumenty drugiej strony i państwa mogą się na nie powołać.
Te argumenty również były obecne w debacie. Stąd też na kilku radach, na których ta sprawa stanęła, powstał ten kompromis, który został przyjęty. Teraz nie chodzi o to, czy wdrożyć, ale w jaki sposób wdrożyć tę dyrektywę. Państwa członkowskie muszą usiąść do stołu i podzielić niejako w jakiej strefie czasowej będą poszczególne państwa.
To nie może być tak, że Polska, albo Finlandia powiedzą, że nie chcą rezygnować ze zmiany czasu po tej dyrektywie?
Wszyscy muszą w równym tempie i w równym czasie wyjść ze zmiany czasu. Jednocześnie nie może być też takiej sytuacji, że Polska będzie w czasie zachodnioeuropejskim, a nasi sąsiedzi we wschodnioeuropejskim. Chodzi o uzgodnienie, żeby nie było to skomplikowane w najbliższym sąsiedztwie.
A na przykład między Portugalią, a Finlandią?
To jest oczywiste, że tutaj będzie różnica.
Chodzi tylko o to bezpośrednie sąsiedztwo?
Tak.
Naprawdę nie da się tego zrobić w sposób skoordynowany? Te ustalenia, jak patrzę z boku, to nie wydają mi się trudne.
Mogę zrozumieć, że to opóźnienie w dużym stopniu może być związane z pandemią. Cała para jest skoncentrowana na tych trudnych ustaleniach dotyczących walki z covidem.
To jest chyba jedyne wytłumaczenie.
Druga rzecz, to były też trudne negocjacje o charakterze budżetowym i dotyczące funduszu odbudowy. To wszystko może być wytłumaczeniem, dlaczego do tej pory nie podjęto decyzji.
Pan walczył o tę zmianę jako europoseł. W tej chwili jest Pan posłem do polskiego parlamentu. Czy ma Pan jakieś możliwości działania? Coś Pan robi w tej sprawie?
Złożyliśmy w poprzedniej kadencji projekt ustawy o zatrzymaniu podwójnej zmiany czasu. Rząd jednak odpowiedział wtedy, że musi być dyrektywa i jak dyrektywa zobowiąże polski rząd do przedstawienia takiego projektu, to polski rząd to zrobi.
Mówi Pan o dyrektywie Rady UE? Bo dyrektywa Parlamentu już przecież jest.
To jest dyrektywa Parlamentu i Rady Unii Europejskiej.
Czyli musimy na to jeszcze chwilę poczekać. Minister Olga Semeniuk mówi, że nie wiadomo na tę chwilę jakie będą dalsze losy tego projektu właśnie między innymi ze względu na pandemię. To może zostać odłożone w ogóle ad acta?
Państwa członkowskie, które się nie wywiązują z dyrektywy, mogą być wezwane przez Komisję Europejską do wypełnienia jej celów, a jeżeli państwa członkowskie będą się ociągały, to Komisja może złożyć wniosek do Trybunału Sprawiedliwości o rozpatrzenie tej sprawy i nałożenie sankcji. Taki jest normalny tryb jeżeli którekolwiek państwo członkowskie nie wykonuje dyrektywy. Tu jest unikalna sytuacja, bo nie wykonuje jej cała Unia.
To całą Unię i wszystkie państwa trzeba by pozwać przed Trybunałem Sprawiedliwości. Może trzeba tak zrobić, skoro obywatele wyrazili opinię i Parlament to przegłosował? Pan też podnosił rękę, żeby zlikwidować zmianę czasu.
Byłem jedynym posłem z Polski, który był w grupie inicjatywnej, przygotowującej projekt rezolucji. To najpierw zostało rozpatrzone przez Komisję Transportu, a później w formie rezolucji zostało rozpatrzone przez Parlament Europejski. To była rezolucja apelująca do Komisji, aby podjęła inicjatywę w tej sprawie. Komisja słowami przewodniczącego Junckera powiedziała we wrześniu 2018 roku, że w sprawach małych musimy być wielcy, obywatele chcą tego. Pomysł jako inicjatywa za chwilę wpływa do Sejmu i w ciągu pół roku ta nowa dyrektywa została uchwalona.
Pan nie ma wątpliwości, że to się stanie?
Jest tylko pytanie, kiedy to się stanie.
Który Pańskim zdaniem czas jest bardziej naturalny dla Polski? Letni czy zimowy?
Historycznie byliśmy w zimowym. Natomiast wiele przemawia za tym, aby czas, w który za chwilę wejdziemy, był tym, w którym będziemy funkcjonować.
Nie jest możliwe, żebyśmy uporali się z tym do października?
Myślę, że to jest wystarczająca ilość czasu. Zrozumienie wykazuję ze względu na okoliczności, które towarzyszą w całej Unii – walka z pandemią.