Od czego się zaczęło?
W 2013 roku Netflix wypuścił na rynek cały sezon serialu „House of cards”, co było do tej pory niespotykane. Praktycznie dwa wieczory wystarczyły, aby obejrzeć całość produkcji. Do tej pory byliśmy przyzwyczajeni do praktyki z telewizji, w której kolejne odcinki seriali były transmitowane co tydzień, cały sezon trwał nawet 20 odcinków, a jego finał przypadał kilka miesięcy po starcie pierwszego epizodu.
Rozwój platform streamingowych wpłynął nie tylko na jakość, ale i częstotliwość powstawania kolejnych produkcji, tystrongm samym zmieniając sposób ich konsumpcji. Sezony zostały skrócone (obecnie rzadko przekraczają 10-12 odcinków), co znacznie skracało czas potrzebny do obejrzenia całości. Do tej pory, np. telewizja cyfrowa, nie oferowała nam nic podobnego. To wszystko miało wpływ na powstanie zjawiska binge-watchingu.
W ten sposób określane jest zjawisko seryjnego oglądania kolejnych odcinków danego serialu bądź filmów, podczas jednej sesji. Jak to wygląda w praktyce? Wychodzi nowy sezon „Black Mirror”, obejrzeliśmy całość (5 odcinków) w trakcie jednego wieczora. Tak, jesteśmy binge-watcherami.
Definicja nie określa wprost liczby odcinków/filmów, które trzeba obejrzeć w jednej sesji, aby spełniać jej warunki.
Maratony serialowe mogą mieć na nas ogromny wpływ. Na pewno wszyscy znamy to świetne uczucie, które odczuwamy podczas pochłaniania kolejnych odcinków sezonu. Gdy tenże dobiega końca, nagle jesteśmy odcięci od tego, co sprawiało nam przyjemność. To uczucie pustki może towarzyszyć nam do momentu, gdy powstanie kolejny sezon naszego „tasiemca”. Ale kto by chciał tyle czekać? Szukamy więc kolejnej produkcji, której oglądanie sprawi nam równą przyjemność. I tak właśnie napędzane jest koło binge-watchingu.
Takie nagłe odcięcia od dopaminy mogą być groźne. Samo przeżywanie, bądź co bądź — sztuki, jest jak najbardziej efektem pożądanym. Jednakże tutaj dzieli nas cienka granica między fikcją a rzeczywistością, ważne jest to, byśmy jej nie zatracili.
Nie bez znaczenia jest również sama konstrukcja odcinków. Wspomnieliśmy już o skróconej formule sezonów, ale nie możemy pominąć samej struktury poszczególnych epizodów. Dlaczego tak często mówimy sobie: „jeszcze jeden odcinek i pójdę spać”? Twórcy dość przemyślanie tworzą swoje dzieła tak, że zakończenie zawsze zostawia nam jakiś niedosyt, niedopowiedzenie, którego będziemy poszukiwać w kolejnym odcinku. Ile to nocek przez to się zarwało, co? Pamiętajmy jednak, że niedobory snu mogą mieć znaczący wpływ na naszej zdrowie.
Platformy streamingowe rozpieszczają nas mnogością wypuszczanych produkcji, które podejmują bardzo różne tematyki, tworząc skrajnych, charakterystycznych, licznych bohaterów. Tym sposobem każdy z nas może znaleźć swojego „everymana”, z którym się utożsamia. Przywiązujemy się do postaci, przez to chcemy śledzić ich losy, co napędza nas do oglądania kolejnych odcinków. W ten sposób przeżywamy nie swoje emocje, jednocześnie czując się jakby jednak trochę były „nasze”.
Nieco inny kontekst identyfikacji stanowi „identyfikacja życzeniowa”, która polega na projekcji swojego życia w świat serialowy. Życia, którego na co dzień nie mamy, ale chcielibyśmy, aby wyglądało tak, jak w serialu.
Zjawisko binge-watchingu może nieść za sobą zarówno pozytywne implikacje (uczymy się, jak postępować w danych sytuacjach, jak radzić sobie z emocjami — na podstawie zachowań „naszego bohatera”; spędzamy czas w satysfakcjonujący nas sposób), jak i negatywne — wpadanie w stany depresyjne, potęgowanie uczucia samotności, pogorszenie relacji z bliskimi, zaburzenia snu.
Musimy więc pamiętać o tym, że prawdziwe emocje czekają na nas w rzeczywistości, nie na ekranie. Nie zasiadajmy przed telewizorem kosztem relacji z przyjaciółmi, rodziną — zachowajmy umiar. W ten sposób będziemy mogli cieszyć się rzeczywistością właściwą i tą serialową.