NA ANTENIE: Godzina z reportażem
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Czar dawnych prywatek - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 22.11.2024 g.13:01  Aktualizacja: 21.11.2024 g.14:54 Ryszard Gloger
Poznań
Nie trzeba dużej przenikliwości, żeby po trzech utworach z jakiejkolwiek płyty, zorientować się jakim muzycznym daniem się raczymy. Już tytuł tego krążka świadczy o poczuciu humoru artysty, którego nazwisko to wydawnictwo firmuje. Tytuł płyty „Indoor Safari”, to tyle co polowanie na dziką zwierzynę bez wychodzenia z domu, właściwie w kapciach.
Nick Lowe „Indoor Safari” - okładka płyty
Fot. okładka płyty

Kobieta na okładce w tygrysiej sukience i kilka egzotycznych roślin w doniczkach utwierdzają w przekonaniu, że zwierzyna do upolowania świadomie przekroczyła próg domu i zaczyna grę z myśliwym od kieliszka szampana. Tyle może powiedzieć domorosły detektyw, o tym co widzi i czyta.

Sytuację zaaranżował Nick Lowe, brytyjski muzyk rockowy starszego pokolenia. Zwrócił na siebie uwagę w końcówce dekady lat 70-tych ubiegłego wieku, kiedy wchodził w skład zespołu Rockpile. Rzeczywiście było to bardzo dawno, ale najważniejsze było to, że razem z kolegą z kapeli Dave’m Edmunds’em proponowali zawadiackiego rock and rolla, jaki ściągał wieczorami do pubów wszystkich, którzy lubili pobyć w atmosferze lekkiego hałasu przy kuflu złotego trunku.

Potem Nick Lowe wmieszał się w nową falę brytyjskiego rocka, kolegował się z Elvisem Costello i komponował tuzinami bezpretensjonalne piosenki. Lubiłem solowe płyty Nicka, takie jak „Dig My Mood” i „The Convincer”, bo były tak inne w czasach, kiedy ton nadawały zespoły grunge rocka i raperzy. Tamte albumy Lowe’a miały ten nostalgiczno-sentymentalny klimat, gdzie można się było zrelaksować.

Nowa płyta Anglika „Indoor Safari” jest dowodem na swoisty paradoks. Kiedyś przedstawiciel czegoś bardzo nowofalowego, zrywającego z obowiązującą wokół muzyką, teraz nie tylko odkurza tamte standardy estetyczne, lecz sięga jeszcze dalej do przeszłości. Niektóre wstępy utworów jako żywo przypominają big beatowe piosenki lat 60-tych. Czasem odbiorca może mieć wrażenie, że grają muzycy z gitarowego zespołu The Shadows. Tymczasem Nick Lowe prowadzi grupę Los Straitjackets, towarzystwo nad wymiar szlachetne. Na gitarze elektrycznej Eddie Angel, na basie Pete Curry, na perkusji Chris Sprague. Jest jeszcze drugi gitarzysta Greg Townson, bo lider ociepla brzmienie gitarą akustyczną. Czas piosenek kręci się wokół trzech minut, co dowodzi, że nikomu nie chodzi o instrumentalne wycieczki i dodatkowe ustrojenie każdego nagrania. Piosenki są rytmiczne, nienachalne, swoją lekkością i refrenami delikatnie pieszczą uszy. Jedna po drugiej krążą wokół old schoolowych brzmień, liczą się ładne melodie i naturalne granie. Nagrań jest 12, zdecydowana większość napisał lider.

Piosenki „Love Starvation”, „Blue On Blue”, „Trombone” i „Lay It On Me Baby” miałyby w grającej szafie największe branie. Tą płytą Nick Lowe zaprasza do muzycznej niszy, można to nazwać safari albo po prostu fajną miejscówką z dobrą muzyką w starym stylu.

https://radiopoznan.fm/n/U98GDZ
KOMENTARZE 0