Zespół nie istnieje już od ponad 50 lat, lecz ma ciągle miliony fanów na świecie. Ci najwierniejsi odbiorcy uważają te dziesięć lat muzycznej aktywności czterech muzyków z Liverpoolu, za przełom w historii muzyki popularnej. Bardzo wcześnie sympatycy kwartetu The Beatles poznali nieoficjalne nagrania, dokonane w klubie Cavern w Liverpoolu i zapisy występów z klubów w Hamburgu oraz z sali Olympia w Paryżu. Jednak tamte dokumenty dźwiękowe są znane od lat. Niedawno niejaki John Bloomfield udostępnił nagranie występu grupy The Beatles w szkole z internatem Stowe. Bloomfield miał 15 lat i był uczniem szkoły, kiedy nagrał 40-tominutowy występ zespołu. Udostępnił światu ten dokument dźwiękowy dokładnie 60 lat później w radiu BBC. Nie ważna jest jakość nagrania i poziom wykonawczy, liczy się walor poznawczy i to, że ktoś utrwalił niewiele znaczące wydarzenie.
Mogłoby się wydawać, że nic nie jest w stanie przebić beatlesowskiego odkrycia. Nawet udostępniony ostatnio „Paris Blues” Jima Morrisona nie ma szans. A już na pewno nie liczy się medialnie reaktywacja mniej znanego angielskiego zespołu pod nazwą Steamhammer. Dla mnie to jednak niespodzianka dużego kalibru. Nieistniejący od pół wieku zespół reaktywuje się, muzycy wchodzą do studia i nagrywają płytę. Pół wieku hibernacji jak się patrzy.
Kto 50 lat temu nagrywał z radiowej Trójki na magnetofon szpulowy płyty angielskiej grupy Steamhammer, może przecierać oczy. Widzi bowiem okładkę płyty, której tytuł nie przypomina żadnej z czterech poprzednich wydanych w latach 1969-1972. Gitarzysta z oryginalnego składu Martin Pugh znalazł trzech doświadczonych muzyków i reaktywował Steamhammer. Basista Pete Sears spędził 10 lat w grupie Jefferson Starship, perkusista John Lingwood występował z plejadą angielskich tuzów rocka. Wokalista Phil Colombatto to reprezentant młodszego pokolenia, pochodzący z bluesowego miasta St.Louis w USA.
Płyta jest mieszanką premierowych kompozycji Pugha i kolegów, nowych wersji kilku utworów dawnego Steamhammer oraz standardu Eddie’go Boyda „24 Hours”. Warto zwrócić uwagę, że w chwili powstania, zespół uniosła wysoka fala brytyjskiego bluesa, która w znacznym stopniu opanowała europejski rynek muzyczny końca lat 60. We wczesnym stadium aktywności w Steamhammer zachodziły zmiany. Pojawienie się nowych muzyków, miało znaczący wpływ na styl uprawianej muzyki. Taki Steve Joliffe grał na saksofonie i flecie, co spowodowało, że drugi album „MK II” przesunął nieco punkt ciężkości muzyki w stronę rocka progresywnego. Jednak w ostatnich dwóch latach historii zespołu, umocnił się wyraźnie blues-rockowy fundament. Teraz po latach „leżakowania” projektu, na płycie „Wailing Again” słychać rozwinięcie podstawowych elementów, które współtworzyły styl zespołu.
W utworze otwarcia „I Wouldn’t Have Thought” przenikają się nurty folkowy, rockowy i progresywny. Jakby ktoś skrzyżował Jethro Tull z Yes, tylko zamiast fletu przewodzi w nagraniu harmonijka ustna. Bardzo dynamicznie brzmi kompozycja lidera zespołu „Wailing Once Again”. W tym utworze czuć, ciągle rozpierającą muzyków energię. Powraca na płycie 12-to taktowy blues, rockowe riffy i kolejne wypady w stronę prog-rocka. W instrumentalnym nagraniu „Man In The Blue Suede Shoes-Megans Song” kwartet wchodzi w obszar jazzującej impresji gitarowej z udziałem instrumentów klawiszowych, na których gra Pete Sears. W dziesięciominutowym bluesie „24 Hours” Sears zaskakuje stylową grą na fortepianie. Wokalista Phil Colombatto w kilku nagraniach wykorzystuje harmonijkę ustną. Rolę wiodącego instrumentalisty pełni jednak Martin Pugh, grający z wielkim smakiem i wyczuciem.
Reaktywacja Steamhammer wypada bardzo godnie. Oby ta udana płyta nie była jednorazowym wyskokiem, a zaplanowanym na dłużej, zejściem ze sceny w dużym stylu.