NA ANTENIE: IS IT SAFE TO GO HOME? (2023)/JOE BONAMASSA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Józef Wysoczański: "Dano nam niecałe dwie godziny, żebyśmy się spakowali"

Publikacja: 10.02.2021 g.21:27  Aktualizacja: 10.02.2021 g.21:34
Poznań
10 lutego przypada 81. rocznica pierwszej masowej zsyłki Polaków na Sybir. Uroczystości z tej okazji odbyły się także w Poznaniu. Co stało się 81 lat temu? Gościem Wielkopolskiego Popołudnia był Sybirak, Lwowianin, Józef Wysoczański.
radio poznań mikrofon - Kacper Witt
Fot. Kacper Witt

Roman Wawrzyniak: Jaka jest Pańska historia i związek z Polakami, których spotkał jeden z najtragiczniejszych losów jakim była zsyłka na Sybir.

Józef Wysoczański: Pochodzę z licznej rodziny, która doznała tego tragicznego losu. To się stało 10 lutego, 81 lat temu. Mogę rozpocząć taką balladą, nieznanego autora, poświęconą Sybirakom: „10. lutego będziemy pamiętali, gdy przyszli Sowieci, myśmy jeszcze spali”. To są prawdziwe słowa. Moja liczna rodzina pochodzi z Województwa Tarnopolskiego, czyli przedwojennych Kresów. 10 lutego nad ranem wtargnęli przedstawiciele NKWD, czyli sowieckiej policji, i zaczęły się wywózki. Dano nam niecałe dwie godziny, żebyśmy się spakowali. Powiedziano nam, że nie musimy zabierać dużo rzeczy, ponieważ niedługo wrócimy na swoje miejsce. To były kłamliwe słowa.

Wiadomo kto i dlaczego był wywożony? Władze stosowały jakiś klucz, czy tak po prostu jak szło?

Były w 1940 roku cztery wywózki. Podczas pierwszej wywózki brano pracowników państwowych, urzędników, sędziów, prokuratorów, działaczy samorządowych, a także właścicieli ziemskich. Mój ojciec był jednym z właścicieli ziemskich, którzy podlegali wywózkom. Określono tych ludzi, jako wrogów Związku Radzieckiego i trzeba było się ich pozbyć.

Gdzie Pan i Pana rodzina trafiliście? Jak wyglądało tam życie?

Może najpierw powiem jak nas wieziono. Załadowano nas w tak zwane wagony bydlęce, które miały zaryglowane okna i drzwi. W środku była prycza, na które rozłożono wszystkich, którzy mogli się zmieścić. Do takiego wagonu ładowano około 50 osób. W środku była mała przestrzeń, gdzie znajdowała się duża dziura w podłodze, która służyła za ubikację. Wieziono nas około miesiąca na wschód. To była tragiczna podróż, ponieważ podczas niej wielu starców, czy małych dzieci po drodze poumierało. Nie było żadnych dostaw żywności. Często małe dzieci, zaraz po urodzeniu, wyrzucano z wagonów na mróz i śnieg. To był luty i wyjątkowo mroźna zima. Przewieziono nas za Ural.

A tam już niewolnicza praca.

Tak, niewolnicza praca. Wszystkich dorosłych brano do tajgi, gdzie musieli uprawiać lesoróbkę, czyli ścinanie drzew i spławianie ich rzeką. W czasie tego spławiania były często robione zatory, ponieważ to były bardzo długie belki. Polacy musieli je rozładowywać, a ponieważ nie wszyscy umieli pływać, to często ginęli w tych rzekach. Tak było z dorosłymi, nie tylko mężczyznami. Moja mama i starsze siostry również musieli pracować w lesie. Stosowano zasadę „Kto nie rabotajet, to nie kuszajet” - Kto nie pracuje, ten nie je. Stosowano też inną zasadę, którą Niemcy wymyślili - „Poprzez pracę, wyzwolenie”. To była kopia niemieckiej „Arbeit macht frei”.

A jak wyglądało dbanie, żeby przeżyć, żeby coś zjeść?

Jeśli pracownik wypełniał normę, to dostawał od 300-500 gramów chleba i tak zwanego „kipiatku”, czyli wrzącej wody i musiał jakoś w ten sposób przeżyć. Ponieważ tajga latem dostarczała jakichś owoców leśnych, to małe dzieci, w tym ja z moją siostrą, chodziliśmy do lasu i zbieraliśmy jagody.

Kiedy udało się Państwu wrócić do Polski?

Na wiosnę '46 roku. Byliśmy tam ponad 6 lat.

Czy Państwa rodzina doczekała się jakiegokolwiek zadośćuczynienia?

Nic z tych rzeczy. Po prostu przewieziono nas na Dolny Śląsk. Nie było mowy, żebyśmy mogli wrócić na nasz majątek, ponieważ tam już był Związek Sowiecki. Przywieziono nas na Dolny Śląsk, niedaleko Sudetów, w powiecie dzierżoniowskim, gdzie nas rozlokowano w poniemieckich domach. Nie było mowy o żadnych rekompensatach. Mam taką refleksję, że nasz rząd zarówno ten obecny, jak i poprzedni, domagają się od Niemiec rekompensaty za utracone mienie i zburzenie domów. Ja bym sugerował, żeby obecny rząd zwrócił się do Federacji Rosyjskiej, jako spadkobiercy Związku Sowieckiego, żeby domagać się od nich rekompensaty dla tych nielicznych Sybiraków, którzy jeszcze zostali przy życiu. Nie słyszałem nic takiego, żeby nastąpiło coś takiego ze strony naszych władz.

Są nawet gorsze wypowiedzi, które nie wiem, czy w ogóle cytować. Przed chwilą wspominałem słowa prezydenta Niemiec, który mówił, że Niemcy są Rosji winne Nord Stream, jako zadośćuczynienie za nazistowskie okrucieństwa wobec Rosjan. Bardzo Panu dziękuję za te jakże osobiste wspomnienia. Dziękuję za rozmowę.

 

https://radiopoznan.fm/n/paQdrc
KOMENTARZE 0