NA ANTENIE: 16:15 tradycje witeczne (Butlewsk/
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Klinika Chorób Tropikalnych i Pasożytniczych zostanie zamknięta

Publikacja: 19.01.2023 g.20:41  Aktualizacja: 19.01.2023 g.20:46
Poznań
Decyzję podjął Senat Uniwersytetu Medycznego. Placówka ma zostać zlikwidowana od marca tego roku.
radio poznań mikrofon - Kacper Witt - Radio Poznań
Fot. Kacper Witt (Radio Poznań)

Doktor nauk medycznych Norbert Rehlis, przez wiele lat związany z kliniką, w Wielkopolskim Popołudniu Radia Poznań, że to decyzja motywowana względami ekonomicznymi, która dla zespołu i pacjentów będzie brzemienna w skutki.

- Nie wszystko można przeliczać na pieniądze. Życie ludzkie jest ważniejsze - mówił dr Norbert Rhelis

Najgorsze jest to, że dojdzie do dezintegracji całego zespołu. Być może dwóch, trzech pracowników rozpocznie pracę na innym oddziale, pod innym kierownictwem, które być może nie ma tego doświadczenia w krajach tropikalnych. Jest też inny charakter oddziału. Nie jest przypadkiem, że choroby zakaźne, to jest jedna specjalizacja, a choroby tropikalne, to jest druga specjalizacja. Większość z tych chorych tropikalnych nie jest pacjentami zakaźnymi. Nie można się od nich bezpośrednio zakazić.

- To są tak trudne przypadki, że naprawdę trzeba się nad takim pacjentem pochylić - dodał doktor Norbert Rhelis. Podkreślił, że klinika chorób tropikalnych i pasożytniczych uratowała wiele osób od śmierci, bo jest kluczowym punktem, gdzie zgłaszają się turyści i misjonarze, którzy przyjeżdżają z krajów o innym klimacie.

Roman Wawrzyniak: Jak Pan przyjął tę decyzję Senatu UAM o zamknięciu od marca Kliniki Chorób Tropikalnych i Pasożytniczych?

Norbert Rehlis: Byłem bardzo zdziwiony. Tym bardziej, że pracowałem w tej klinice, jako adiunkt, przez prawie 15 lat. Muszę powiedzieć, że ta decyzja wydaje mi się bardzo dziwna, ponieważ zmienia się klimat, ludzie coraz częściej podróżują do krajów tropikalnych i medycyna tropikalna jest bez wątpienia medycyną przyszłości.

A jest jednak różnica, bo z tego, co udało nam się ustalić, wiem, że długo Pan żyje poza granicami kraju i ma do czynienia na co dzień z tymi różnymi chorobami. Na ile różnią się choroby w różnych miejscach na świecie?

Różnica jest zasadnicza. Większość z tych chorób, które nazywamy chorobami tropikalnymi, jest przenoszona przez owady, które żyją w krajach tropikalnych, gdzie są specyficzne warunki klimatyczne. Powiedzmy sobie, że pacjenci nie są specjalnie zakaźni względem siebie, bo zawsze potrzebny jest przenosiciel. Te choroby naturalnie w Polsce w tej chwili nie występują. W związku z tym, tych chorych się w Polsce nie spotyka. Jest to bardzo niszowa specjalizacja, ale zdarza się, że ktoś pojedzie do krajów tropikalnych, do Afryki a podróżujemy coraz częściej i wtedy pacjenci przyjeżdżają do Polski z chorobami. Tutaj zaczyna się problem, ponieważ oni chodzą od lekarza do lekarza, którzy rozkładają ręce. Mało tego, często postawiona jest zła diagnoza i ci pacjenci nawet zdarza się, że ryzykują własnym życiem, bo są takie jednostki chorobowe, które nieleczone, kończą się śmiercią, jak chociażby słynna malaria. A co się w tej chwili dzieje? Nie tylko to, że podróżujemy, ale zmienia się też klimat i nie mamy gwarancji, że te gatunki owadów, czy pasożytów, które przenoszą te choroby nie pojawią się u nas, w Polsce. Ci pacjenci sprawiają duże trudności diagnostyczne, bo trzeba się nad nimi pochylić, bo to może wszystko tak naprawdę i stąd ten problem. To nie jest takie proste.

Fundacja Redemptoris Missio, którą Pan też współtworzył, pomaga na misjach nie tylko misjonarzom, ale też tym, którzy potrzebują pomocy tutaj, na miejscu w Poznaniu, w klinice na Przybyszewskiego? Jaka to jest liczba misjonarzy, którzy trafiają do Poznania? Z jakimi najczęściej problemami się pojawiają?

Fundacja stara się kierować wszystkich misjonarzy, którzy pracują w krajach tropikalnych, właśnie do kliniki, gdzie zawsze byli szczegółowo diagnozowani. Przyznam, że wielokrotnie udało się uratować życie tych misjonarzy. Byli oni badani nie tylko pod kątem chorób tropikalnych, ale często mają też inne schorzenia, jak kardiologiczne... Wspomnę Wielkopolanina, Mariana Żelazka, znanego chyba wszystkim, który miał rozpoznany w klinice zawał serca. Miał wszczepiony symulator i udało się uratować mu życie na długi okres. Przyszedł z jedną jednostką chorobową, ale udało się rozwiązać też inne problemy zdrowotne.

Takich przypadków jest chyba mnóstwo. Ostatnio miałem okazję przewozić misjonarza z jednego osiedla na drugie, Polaka, zdaje się franciszkanina, który przyjechał z misji z Azji do Poznania, żeby się podleczyć w klinice.

To jest szczególnie ważne. Musimy sobie zdawać sprawę, że służba zdrowia w tych krajach tropikalnych jest na tak niskim poziomie, że ci nasi rodacy, którzy robią naprawdę wspaniałą robotę, którzy są ambasadorami Polski na świecie, są właściwie pozbawieni opieki medycznej. Przyjeżdżają raz na kilka lat i powinni być dobrze przebadani. Nie powiem, żeby oni się kwalifikowali do przyjęcia na oddział zakaźny, ale klinika chorób tropikalnych była taką jednostką, gdzie można się było spokojnie nad pacjentem pochylić i rozpoznawać te jednostki chorobowe.

Łatwo jest coś zamknąć, ale, jak wiemy, odbudować jest znacznie trudniej. Co zamknięcie kliniki może oznaczać dla takich osób, ale nie tylko takich, bo przecież to nie tylko misjonarze się tam badali.

To jest dramat. Domyślam się, że główną motywacją, była motywacja ekonomiczna.

Tak mówią władze uczelni.

Ale nie wszystko można przeliczać na pieniądze. Gdybyśmy wszystko chcieli przeliczać na pieniądze, to co to byłby za świat? Nie byłoby miejsca na żadne wartości. Ci misjonarze potrzebują wsparcia. Nastąpi dezintegracja zespołu. Klinika to nie jest tylko dwóch, trzech lekarzy, którzy zostaną przeniesieni do innego szpitala, gdzie będą prowadzili jakieś zajęcia. To jest cały zespół – pielęgniarki, laboratoria... Klinika chorób tropikalnych nie działa w próżni. Tam budowano cały zespół, powiązania pomiędzy innymi oddziałami w szpitalu na Przybyszewskiego, także to jest olbrzymia wartość i efekt pracy kilku pokoleń. Ta klinika ma w tej chwili 60 lat, natomiast jej degradacja do pracowni, to wszystko przekreśla. Muszę powiedzieć, że ekonomia rządzi światem i to jest ważny czynnik, ale nie można wszystkiego mierzyć pieniędzmi. Ludzkie życie jest dużo bardziej ważne.

Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale pracują tam wybitni specjaliści, nie tylko teoretycy, ale też praktycy. Ta praktyka w przypadku tych chorób jest chyba decydujące, jeśli chodzi o efekty leczenia.

Oczywiście. Medycyny tropikalnej nie można nauczyć się w Polsce, z książek. Pracownicy kliniki wielokrotnie wyjeżdżali do krajów tropikalnych, żeby nabrać tego doświadczenia, żeby poznać warunki. Tego nie da się z książek nauczyć.

Pan to wie najlepiej. Gdzie Pan w tej chwili żyje i od ilu lat?

W ciągu ostatnich 20 lat pracuję w Papui Nowej Gwinei. To kraj niezwykle trudny, ciężki i zawsze, jak przyjeżdżałem do Polski, to pierwsze kroki kierowałem do Kliniki Chorób Tropikalnych i Pasożytniczych. Nie tylko odwiedzić starych znajomych, gdzie spędziłem szmat życia, ale też żeby zobaczyć chorych i zobaczyć, co się dzieje. Nie raz sam też byłem pacjentem. Raz to był denga i przywoziłem ze sobą różne jednostki, dlatego wiem, jak bardzo ta klinika jest potrzebna. W tej chwili wszyscy wiedzą, gdzie klinika się znajduje i na to też pracowali wiele lat. Każdy wie, że to Poznań i jedziemy do Poznania. W tej chwili będzie szum informacyjny i jestem przekonany, że wielu pacjentów po prostu nie dojedzie, być może nawet nie dojadą na czas, co może się skończyć się utratą życia i zdrowia.

Dlatego pytałem, co zamknięcie kliniki może oznaczać dla pacjentów.

Jest to bez wątpienia chaos. Najgorsze jest to, że dojdzie do dezintegracji całego zespołu. Być może dwóch, trzech pracowników rozpocznie pracę na innym oddziale, pod innym kierownictwem, które być może nie ma tego doświadczenia w krajach tropikalnych. Jest też inny charakter oddziału. Nie jest przypadkiem, że choroby zakaźne, to jest jedna specjalizacja, a choroby tropikalne, to jest druga specjalizacja. Większość z tych chorych tropikalnych nie jest pacjentami zakaźnymi. Nie można się od nich bezpośrednio zakazić. Musi być ten wektor, przenosiciel, który na dodatek jeszcze nie żyje w naszej klimatycznej sferze.  To są tak trudne przypadki, że naprawdę trzeba się nad takim pacjentem pochylić.

Ta sprawa budzi dużo emocji w środowisku nie tylko medycznym, ale w ogóle w Poznaniu i Polsce. Czy gdzieś można upatrywać szansę na uratowanie tej placówki?

Wydaje mi się, że tak, jak Senat podjął decyzję, żeby klinikę przenieść, tak może też podjąć decyzję, żeby tę klinikę zostawić. To jest tylko w rękach pana rektora i władz uczelni. Wiem, że były plany, bo też była taka motywacja, żeby tę klinikę zdegradować i przenieść ją do kliniki chorób zakaźnych przy ul. Szwajcarskiej. Ta decyzja spowodowana była tym, że brakuje pomieszczeń. Klinika w tych pomieszczeniach przez 60 lat funkcjonowała i nic złego się nie stało. Za murami buduje się olbrzymi nowy szpital. Wiem, że rząd przeznaczył pieniądze na jego budowę i przecież tam mogłaby ta klinika funkcjonować. A gdyby z jakiegoś względu zabrakło miejsca, to przecież wiele oddziałów będzie się przenosić ze starego budynku do nowego, a w związku z tym na pewno byłoby miejsce. Wydaje mi się, że tak, jak została podjęta decyzja, żeby zrobić ruch z przeniesieniem i może zostać podjęta decyzja i naprawdę nikomu czapka z głowy nie spadnie i wszyscy to rozumieją. Zdarza się czasami, że decyzje są podejmowane pochopnie, często w dobrej wierze, ale nie patrząc na całokształt sytuacji...

Ale też na dobro pacjentów, czy ewentualną stratę zespołu, co ma ogromne znaczenie.

Oczywiście.

https://radiopoznan.fm/n/kA5krc
KOMENTARZE 0