Połowy odbywają się w weekendowe wieczory w Lesie Dębińskim. Bierze w nich udział doktor Mikołaj Kaczmarski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
Wchodzimy do strefy przybrzeżnej, zazwyczaj tam tych raków jest najwięcej, z tego powodu, że przy brzegu woda jest dobrze natlenowana, i przemieszczamy się wzdłuż brzegu, tak zwaną metodą na upatrzonego staramy się zaobserwować danego osobnika i szybkim ruchem złapać, czy to bezpośrednio ręką, czy siatką, to już zależy tak naprawdę od tego czy siedzi na korzeniach, czy siedzi na dnie, czy jest bardziej piaszczyste dno na danym obszarze stawu
- mówi dr Kaczmarski.
Raki wabione są także do pułapek żywołownych. Za przynętę służą mięso drobiowe i ryby. Podczas rekordowego odłowu w jeden weekend zebrano blisko 250 skorupiaków. W sumie odłowiono ich blisko tysiąc. Coraz więcej jest wśród nich młodych osobników.
Prof. Łukasz Myczko z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu zwraca uwagę na dużą szkodliwość obcego raka dla polskich gatunków.
Rak luizjański jest kolejnym rakiem obcym, który pogłębia problem naszych rodzimych raków i jest w stanie im jeszcze bardziej zaszkodzić. Są podejmowane próby reintrodukcji naszych rodzimych raków. Jeśli będą miały dodatkowego konkurenta, to na pewno to się nie powiedzie. Takie gatunki obce, północnoamerykańskie, są rezerwuarami patogenu, który nazywamy dżumą raczą
- mówi Prof. Łukasz Myczko.
Odłowione raki trafiają do uczelnianego laboratorium. Po dokładnych pomiarach zostają zamrożone i przekazane na karmę do zoo. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Poznaniu na ich odławianie przez specjalistów z Warszawy wyda kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Podobne siedliska raków luizjańskich odkryto także w Warszawie i Krakowie. Skorupiaki najprawdopodobniej zostały wyrzucone do miejskich stawów przez amatorów hodowli.