Wielu kaliszan jest przekonanych, że dzieło zrabowano, a pożar został wzniecony dla zatuszowania kradzieży.
To było wrażenie, którego nie da się opisać. Człowiek stoi i nie wierzy własnym oczom, że coś takiego mogło się wydarzyć
- mówiła Judyta Dymkowska, która była wówczas pracownikiem Muzeum i po ugaszeniu pożaru ratowała to, co po nim pozostało. Sami strażacy, którzy wówczas gasili pożar mieli wiele wątpliwości. Temperatura w kościele była tak wysoka, że topiły się cynowe piszczałki. To może dowodzić tego, że ktoś celowo oblał świątynię łatwopalną substancją.
Ta wersja nie znalazła potwierdzenia w ówczesnym śledztwie, które szybko umorzono. A oficjalna wersja mówiła o tym, że przyczyną pożaru było zwarcie sieci elektrycznej. Tyle tylko, że według ówczesnego proboszcza kościoła św. Mikołaja ks. infułata Stanisława Piotrowskiego sieć elektryczna była odłączona.
Historia tajemniczego pożaru w kaliskim kościele wciąż budzi wiele emocji. Dziś w jego miejscu, na głównym ołtarzu znajduje się kopia obrazu. Oryginał znajduje się na ministerialnej liście dzieł zaginionych i jest nadal poszukiwane.