Kolejna przedwyborcza debata w Radiu Poznań [WIDEO]

Niemieckie instytuty badawcze stosują natomiast bardziej adekwatny termin “Fachkräftemangel”, analizując niemiecki rynek pracy i jego główne problemy. Określenie, które w tłumaczeniu na język polski oznacza niedobór wykwalifikowanych pracowników, znacznie lepiej odzwierciedla trudności, z którymi borykają się pracodawcy w Niemczech. Nie brakuje tam mianowicie ludzi do pracy, lecz osób posiadających określone i pożądane na rynku pracy zawody.
Istotne jest również to, że niedobór wykwalifikowanych pracowników nie dotyczy bynajmniej większości niemieckiej gospodarki. Jest to bardzo ważne w tej analizie, ponieważ temat ten jest często generalizowany. Według Federalnego Ministerstwa Gospodarki wykwalifikowanych pracowników brakuje jedynie w 352 z 801 grup zawodowych. Niemiecki dziennik telewizyjny wymienia tu zwłaszcza pielęgniarki, zawodowych kierowców, asystentów medycznych, rzemieślników i zawody budowlane, opiekunów nad dziećmi, techników w branży motoryzacyjnej oraz informatyków. Jak się okazuje, wachlarz tych grup zawodowych jest bardzo szeroki, dlatego też konkretne problemy pojedynczych gałęzi zawodowych w Niemczech powinny być analizowane osobno, zamiast zbiorowo.
Większość zawodów, poza branżą motoryzacyjną i informatyką, nie jest związanych z wykształceniem wyższym. Od kilku dekad jest to w Niemczech wielki dylemat. Wcześniej podziwiany na całym świecie i uchodzący za wręcz przykładowy system kształcenia zawodowego praktycznie odszedł do historii. Obecnie trudno jest sobie wyobrazić, aby młody uczeń w wieku 15 - 16 lat, po skończeniu zaledwie 9 klas, podejmował wykształcenie rzemieślnicze, składające się z nauki zawodu w zakładzie rzemieślniczym i jednocześnie w szkole zawodowej. Młodzi ludzie w Niemczech chcą studiować i wybierają wykształcenie wyższe, które ich zdaniem wiąże się z bardziej komfortowym życiem zawodowym i nie oznacza wczesnego wstawania i ciężkiej pracy fizycznej pod nadzorem majstra. Tak bowiem wygląda codzienność kształcenia zawodowego w Niemczech. W Niemczech na uczelniach wyższych studiuje obecnie 2,9 milionów osób. Natomiast zawodu uczy się zaledwie 1 255 400 młodych ludzi. W porównaniu z 1985 rokiem liczba ta spadła o 35 proc., jak podaje Federalny Urząd Statystyczny. Tymczasem w latach niemieckiego cudu gospodarczego zaledwie 6 proc. uczniów miała możliwość podjęcia studiów. Odsetek uczniów kończących szkołę maturą była znikoma. Większość nie miała więc innej opcji zawodowej niż naukę zawodu w zakładzie usługowym, przemysłowym lub rzemieślniczym. Obecnie 44 proc. uczniów w Niemczech kończy szkołę ze świadectwem maturalnym umożliwiającym studia. Problem z niedopasowaniem ambicji zawodowych młodej generacji do zapotrzebowania na pracowników na rynku pracy szczególnie jaskrawo widoczny jest w zakresie opieki nad chorymi, starszymi i dziećmi. Studia pedagogiczne różnych specjalizacji rozwinęły się w ostatnich dekadach bardzo prężnie, ale absolwenci nie są zainteresowani przewijaniem małych dzieci czy opieką nad osobami starszymi. Ich aspiracje kierują się do dobrze opłacanych stanowisk w kadrach kierowniczych i managerskich, gdzie miejsc jest jednak względnie mało. Równocześnie w Niemczech daje się zauważyć drugie, wręcz sprzeczne z powyższym, i równie niekorzystne zjawisko, które polega na wczesnym wykluczeniu edukacyjnym. Chodzi tu o młodych ludzi, którzy nie skończyli szkoły i nie posiadają podstawowych kompetencji w zakresie pisania, czytania i liczenia. Obecnie jest to prawie 600 000 osób, które nie są zdolne do funkcjonowania na rynku pracy nawet jeśli chodzi o wykonywanie najprostszych prac.
Następnym aspektem, który dodatkowo zwiększa problemy na rynku pracy, jest załamanie demograficzne lat 1990., które obecnie manifestuje się ze wzmożoną siłą. Jeszcze w latach 60. ub.w. dzietność wynosiła w Niemczech ponad 2,5 dzieci na jedną kobietę. W późnych latach 80. doszło tam do drastycznego zmniejszenia dzietności, która w następnej dekadzie wynosiła niespełna 1,3. Braki w kadrach są pokłosiem tego zjawiska, bo na rynku pracy brakuje obecnie 25 - 35 latków.
Problemy nie dotyczą jednak tylko pozyskiwania nowych pracowników i ich kształcenia, ale także organizacji pracy w grupie obecnie czynnych zawodowo osób. I tu niemieckie dylematy sę może najtrudniejsze do rozwiązania, bo duża część niemieckiego społeczeństwa nie jest skłonna pracować na pełen etat i preferuje etaty o niższym wymiarze godzin pracy.
Według danych Federalnego Urzędu Statystycznego, pracownicy w Niemczech pracują średnio prawie cztery godziny tygodniowo mniej niż w 1991 roku. Według tych danych średnia długość tygodnia pracy wynosi 34,8 godzin, w porównaniu do 38,4 godzin w 1991 roku. Osób preferujących taki niepełny wymiar pracy było wtedy o połowę mniej. Obecnie mówimy o prawie 30 proc. zatrudnionych w niemieckiej gospodarce. W tej grupie pracowników przeważają kobiety, które argumentują, że niższy wymiar godzin w pracy umożliwia im pogodzenie życia rodzinnego z zawodowym. Takie umowy o pracę mają jednak znaczące konsekwencje dla wydajności pracowników, która w Niemczech od 2012 roku prawie nie wzrosła. Ograniczony czas pracy powoduje wstrzymanie awansów zawodowych oraz ograniczenie motywacji i zaangażowania w pracy.