NA ANTENIE: Prognoza pogody
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Bruksela – samo dobro...

Publikacja: 01.06.2023 g.12:07  Aktualizacja: 01.06.2023 g.12:11 Andrzej Ciborski
Świat
Są podobno sondaże, według których grubo ponad 70 procent Polaków jest za przynależnością naszego kraju do Unii Europejskiej. Nie wiem, bo ogłoszenie takiego sondażu w mediach, które polskojęczność mają za formę komunikacji i nic ponadto, wydaje się cokolwiek wątpliwe.
flaga unii europejskiej - Pixabay
Fot. Pixabay

To jednak - żeby było jasne - nie jest wątpliwość od tzw. samego początku. Chociaż... Kiedy postkomunista i jakimś cudem premier ogłaszał, że zapisał nas właśnie do Socjalistycznego Związku Republik Zachodnioeuropejskich – owszem, przeszło mi przez myśl, że mogliśmy się najpierw związać gospodarczo, a nie od razu iść na całość – to pomyślałem... to przecież Zachód, ten cudowny Zachód, do którego uciekaliśmy, uciekamy i chyba na szczęście uciekać przestaniemy... Dlaczego? Bo moim zdaniem wyobrażenie „Zachodu” z lat 70-tych, 80-tych, czy 90-tych nijak się ma do rzeczywistego i aktualnego wizerunku „Zachodu”.

Powie ktoś: przecież dostajemy od nich pieniądze na drogi itd. Tak. Tyle że te drogi robią firmy albo niemieckie, albo w Niemczech zarejestrowane, a zatem otrzymane przez nas pieniądze wracają do źródła... Swoją drogą znam jezdnię między Szamotułami a Wronkami, która została zrobiona dzięki „europejskim funduszom” - o czym dumnie informowały stosowne tabliczki – a która dziś, po zaledwie kilkunastu latach, jest ledwie przejezdna. I wierzcie lub nie – dziś nie znajdziecie żadnej tabliczki, że to UE...

Nie chcę też znęcać się nad faktem, że wprowadzenie do Polski euromarketów spowodowało wysysanie każdego, rzekomego „dofinansowania”. Ale pomyślmy...

Wyobraźmy sobie następującą scenkę: grupa znajomych zaprasza mnie do stołu na wspólną (co podkreślam) biesiadę, wiadomo - będziemy wspólnie (co podkreślam) jeść i pić. Nie przychodzę z pustymi rękoma, przynoszę kiełbasę ze świniobicia i gąsiorek samogonu. Oni stawiają kawiory i szampany. Rozpoczynamy biesiadę. Na moim niewielkim talerzyku pojawiają się czarne (ups! afroamerykańskie!) rybie jajca, a w kieliszku (takim 40 ml) żółtawy płyn z bąbelkami. Na ich obszernych talerzach ląduje moja kiełbasa, a w puchary leje się mój samogon. Niech tam - myślę sobie - nie żałujcie sobie, w końcu zaprosiliście mnie, a przy stole byliście wcześniej, potraktujmy to jako "wkupne".

Ponieważ jednak współbiesiadnicy mają liczebną przewagę przeto zasoby, z którymi przybyłem, rychło się wyczerpują, a i moja zastawa świeci pustkami... "Nic się nie martw - mówią współbiesiadnicy - kawioru i szampana ci u nas dostatek i nałożymy ci i nalejemy, pod warunkiem, że wejdziesz pod stół i zaszczekasz, albo wypierdzisz Gwiaździsty Sztandar"... Dziwnie się robi (ujmując rzecz eufemistycznie), ale wciąż wola wspólnego (co podkreślam) biesiadowania silniejsza jest od rozsądku... "To ja zadzwonię do matki, ojca i zapytam czy pozwala na to rodzinna tradycja" - mówię nieśmiało. "Wycofaj się z pomysłu telefonowania - mówią współbiesiadnicy - poza tym nie ma czegoś takiego jak matka i ojciec, są osobniki plemnikobiorcze i plemnikodawcze, a jeśli się nie wycofasz, to będziesz jeszcze musiał wypierdzieć ruski hymn i zaakceptować, że będziemy cię nazywać ono albo onu"...

No i przeciągnięta lina pęka. W normalnym, naturalnym odruchu wstaję od stołu i dziękując wychodzę. I to nie dlatego, że się obraziłem. Ich stół, ich zasady. Ale czy ja nie mogę mieć innego spojrzenia na wspólne (co podkreślam) biesiadowanie? Opuszczam więc grzecznie towarzystwo, które mnie nie chce. Tylko tyle i aż tyle. Spokojnie wracam do domu ze świadomością, że w trakcie powyższej biesiady krewni współbiesiadników zdążyli wynieść z niego meble... I... jak mawiał profesor Stanisławski – to by było na tyle...

https://radiopoznan.fm/n/QUAazk
KOMENTARZE 0