10 tysięcy kilometrów na zachód od naszego kraju, Willie Nelson budzi podziw, respekt i rozczulenie milionów melomanów w Ameryce Północnej. Oczywiście w swojej ojczyźnie – w Stanach Zjednoczonych - jest ikoną muzyki country. Specjalnie posuwam się do tego rodzaju odniesienia, bo wydaje się, że w tej części świata gdzie żyjemy Willie Nelson funkcjonuje po ciemnej stronie księżyca. Może jeszcze starsze pokolenie kojarzy, lubi i wie o kim mowa. Dla młodego słuchacza muzyki to nic niemówiące nazwisko. Dlaczego miałoby być inaczej. Willie Nelson to postać z odległego gwiazdozbioru, którego istnienia można już nie zauważać a nawet zwyczajnie ignorować. Gdy artysta ma 91 lat, to rzeczywiście ktoś z zupełnie innej bajki, prawie wyjęty z książek Andersena. Nie jest to wcale przypadek odosobniony. Pewnie tak samo jest z aktorem i reżyserem Clintem Eastwood’em, lat 94, i nieco młodszymi Harrisonem Fordem czy Martinem Scorsese’m. Kto nadal nie wie o kim piszę, może skorzystać z wyszukiwarki internetowej. Nie próbuję w ten sposób wciskać na siłę kitu o pięknej, dynamicznej starości artystów. Zwłaszcza teraz gdy za chwilę czeka nas okres afirmacji młodości, energii i siły sportu. A to się wydarzy podczas mistrzostw piłkarskich Euro a zaraz potem na igrzyskach olimpijskich w Paryżu.
Jednak wybuchu witalności i kreatywności nie można pominąć, gdy metryka niebezpiecznie dobija setki. Zaraz wezmą się za łby dwaj mocno zaawansowani wiekowo kandydaci do prezydentury w USA. Willie Nelson też nie schodzi ze sceny i to co tworzy jest ciągle najwyższej próby. Album „The Border” to 75 studyjna płyta w karierze artysty. Wszystko co dotyczy nowego wydawnictwa jest czyste i organiczne. Głos Nelsona brzmi naturalnie w otoczeniu instrumentów akustycznych, w większości strunowych. To o czym śpiewa Willie Nelson, jest również prawdziwe a teksty piosenek są bardzo ważkie. Płytę otwiera utwór „The Border” autorstwa Rodney’a Crowella. Od początku powstaje jednak wrażenie, że to sam piosenkarz opowiada tę historię i że to on jest tym strażnikiem w kuloodpornej kamizelce, mierzącym się każdego dnia z niebezpieczeństwem utraty życia. Owa kamizelka symbolizuje codzienną walkę na granicy, bronionej przed nielegalnymi migrantami. Mocny, polityczny akcent na początek płyty. Następna piosenka „Once Upon A Yesterday” napisana przez Willie’go Nelsona i Buddy’ego Cannona, brzmi jak jeden z tych typowych kawałków artysty, odkurzony z lat 60. Wolna, spokojna, lekko taneczna ballada z gitarą, fortepianem w tle i solówką na pedal steel gitar. Prostota, urok, elegancja. Piosenkarz wchodzi na ścieżkę wspomnień i jest w tym ciepło oraz pozytywna refleksja o przeszłości.
W sumie mamy na płycie 10 piosenek, szkoda tylko, że to raptem 35 minut muzyki. Sam Willie Nelson skomponował 4 piosenki, pozostałe to miks utworów różnych autorów, niektóre powstały specjalnie z myślą o tej płycie. Od wielu lat producentem płyt Nelsona jest Buddy Cannon. Jest cenionym autorem piosenek, które nagrywali George Strait, Kenney Chesney i oczywiście Willie Nelson. Nagranie „What If I’m Out Of My Mind” wprowadza ożywienie rytmiczne a nawet czuć, że Willie Nelson swinguje. W utworze „I Wrote This Song For You” autorstwa Larry’ego Cordle’a i Erina Enderlina, Willie Nelson śpiewa, że wziął starą gitarę i stworzył tę piosenkę specjalnie dla kogoś bardzo bliskiego. Chociaż słowa napisał ktoś inny, wierzymy piosenkarzowi, że to jego wyznanie miłości z głębi serca. Na płycie jest sporo wspomnień i refleksji, ale to naturalne, gdy życie, to taki szmat czasu. Rozczulająca jest piosenka „Hank’s Guitar”, w której piosenkarz opowiada, że miał sen, w którym był …gitarą Hanka Williamsa. Ta metafora pozwala kolejny raz przywołać Nelsonowi, stare czasy muzyki country. Szybkie tempo i rytm, wyróżniają piosenkę „Made In Texas”. Jest jak żywcem wyjęta z czasów, gdy słuchaczy podrywał do zabawy zespół Bob Wills And His Texas Playboys. Nowa płyta Williego Nelsona „The Border” ma niesamowity klimat muzyki, chwytliwych, słodkich melodii, łagodności brzmienia oraz barwnych opowieści. Artysta nagrywa w ostatnich latach prawie co roku kolejną płytę. Ta jest wyjątkowa, może najlepsza z nich. Klasyczne country dla smakoszy gatunku.