NA ANTENIE: THE POWER OF LOVE (ORYGINAL)/JENNIFER RUSH
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Machina czasu z Doraville - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 22.12.2023 g.13:01  Aktualizacja: 22.12.2023 g.11:32 Ryszard Gloger
Poznań
W przypadku muzyków przejście na emeryturę jest pojęciem względnym. Zespoły rockowe potrafią żegnać się ze swoimi fanami grając koncerty na kilku kolejnych trasach pożegnalnych.
Atlanta Rhythm Section „Time Machine” - okładka płyty
Fot. okładka płyty

Zwykle przywołuje się też przykład zespołu The Rolling Stones, który nie potrafi się rozstać z estradą, chociaż muzycy mają już 80-tkę na karku. Muzyka to narkotyk powodujący, że Mick Jagger i Keith Richards mają nieposkromioną potrzebę dawania rockowego czadu i są ciągle głodni okrzyków entuzjazmu wydobywających się z tysięcy gardeł na koncercie. Dawany jako przykład zespół The Rolling Stones, wcale nie jest jakimś wyjątkiem. Świat rocka pełen jest muzyków w wieku mocno zaawansowanym. Ale przecież dojrzałym odbiorcom bardzo to pasuje. Czekaja na nowe płyty, chodzą na koncerty i podziwiają w jak świetnej formie są kapele takie jak Focus, Soft Machine, Yes czy Colosseum.

Fala popularności zespołu pod nazwą Atlanta Rhythm Section nigdy do nas nie dotarła. Ktoś może zareaguje na refren piosenki „So Into You”, która wiosną 1977 roku przebywała aż 14 tygodni na liście Hot 100 magazynu Billboard. Ale to tylko jedna piosenka zespołu, którego nazwa nie pozostała w pamięci. A tymczasem…to niezła historia zespołu z miasta Doraville w stanie Georgia.

Muzycy zebrali się w 1970 roku, byli zawodowcami, bo często wynajmowano ich do nagrań studyjnych różnych solistów. W pewnym momencie stwierdzili, że zamiast pozostawania w cieniu, może lepiej byłoby pograć na własne konto. Nazwa Atlanta Rhythm Section oddawała okoliczności powstania zespołu. Bardzo szybko okazało się, że jest w zespole wielki potencjał, muzycy zbudowali własny repertuar, nagrali kilka bestsellerowych płyt, zagrali na festiwalach, gdzie w porywach było 100 tysięcy słuchaczy, a nawet zespół był zaproszony do Białego Domu do Waszyngtonu.

Muzyka zespołu Atlanta Rhythm Section – jak przystało na muzyków z południa Stanów Zjednoczonych - pełna była odniesień do źródeł amerykańskiej kultury. Bardzo szybko grupa wpisała się do wówczas popularnego nurtu southern rocka. Chociaż na giełdzie koncertowej wyżej stały dwa zespoły The Allman Brothers Band oraz Lynyrd Skynyrd, w stacjach radiowych najlepiej radził sobie właśnie zespół Atlanta Rhythm Section. W muzyce tej kapeli było dużo melodyjnych piosenek, brzmienie było mniej agresywne i nie tak szorstkie. Typowe rockowe jazdy gitar elektrycznych neutralizowały instrumenty klawiszowe.

Mógłbym jeszcze bardziej szczegółowo naświetlać długie dzieje zespołu, wystarczy jednak ograniczyć się do stwierdzenia, że zespół nadal koncertuje w trochę odmłodzonym składzie i podtrzymuje 53-letnią historię. W ostatnich tygodniach pojawił się na rynku dwupłytowy album „Time Machine”, na który prawdziwi fani zespołu rzucili się z okrzykami radości. Jednak ponad dwie godziny muzyki jaka została opublikowana, powinna zainteresować wszystkich miłośników krwistego, niesztampowego southern rocka. To wyjątkowy zestaw utworów, ułożony w pewnym sensie chronologicznie.

Na pierwszej płycie zebrano utwory studyjne, część z nich była już wcześniej publikowana, ale w większości są to nagrania premierowe. 18 utworów, w tym 7 znanych. Odsłuchiwanie zaczyna się od piosenki – prawie popowej - „Miss Brown”. W następnych nagraniach jesteśmy świadkami szybkiego procesu wykluwania się rasowej kapeli rockowej. Na pełen gaz sekstet gra kompozycję „Love Me Just A Little (Sometime)”. Z utworu na utwór, dokonuje się synteza gatunków: rocka, bluesa, gospel. Piosenka „Sleep With One Eye Open” kołysze rytmem i wywołuje napięcie z mocą przywoływanego już przeboju „So Into You”. A potem jeszcze nagranie „Bad Reputation” z riffem gitarowym i zwodniczym refrenem wykończonym ekstra solówką instrumentalną. Klasowo i na pełnym luzie pojawia się blues „You Ain’t Seen Nothing Yet”. Kiedy zespół wpada w delikatny nastrój w piosence „Alien”, przypomina brzmieniem kalifornijską falę z Crosby, Stills & Nash na czele. Pod koniec pierwszej płyty każdy znający dyskografię zespołu zacznie się zastanawiać, dlaczego tyle świetnych kawałków jak np. „Two Note Boogie”, leżało gdzieś na półkach archiwum.

Druga płyta jest materiałem zebranym z koncertów. I znowu z 14-tu nagrań 6 już wcześniej wydano na płytach. Główną atrakcja drugiego krążka jest to, że słuchamy największych przebojów zespołu Atlanta Rhythm Section w wersji na żywo. Są piosenki „Sky High”, „Champagne Jam”, „Jukin’”, „Spooky” oraz „Imaginary Lover”. A to wcale nie wyczerpuje parady przebojów, którymi Atlanta Rhythm Section uwodził słuchaczy w latach 70-tych. Muzycy tworzący kapelę jako instrumentaliści dysponowali wysokimi umiejętnościami, a pomysłowość w aranżacji utworów słychać w każdym z 32 nagrań. Album „Time Machine” jest dowodem na to, że dobra muzyka nie boi się upływu czasu.

https://radiopoznan.fm/n/Bf1dE4
KOMENTARZE 0