NA ANTENIE: Kulinarne podróże. Małe i duże.
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Piosenki z głębi duszy - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 23.08.2024 g.13:01  Aktualizacja: 23.08.2024 g.10:17 Ryszard Gloger
Poznań
Marcus King pojawił się na rynku muzycznym dziesięć lat temu, kiedy z własną kapelą Marcus King Band wydał debiutancki album „Soul Insight”. Dwie sprawy wzbudzały zaciekawienie i podziw dla lidera zespołu. Gitarzysta miał zaledwie 16 lat, co było zaskakujące w porównaniu z nieprzeciętnymi umiejętnościami muzyka i dojrzałością nagrań zawartych na płycie. Wszystkie utwory były oryginalne, wyszły spod ręki młodzieńca.
Marcus King „Mood Swings” - okładka płyty
Fot. okładka płyty

Poszczególne utwory nie przypominały typowych piosenek, słychać było, że muzyk zafascynowany jest bluesem, soulem i jazzem. Jego duszę wypełniała burza, energia i niezwykła kreatywność. Okazało się, że Marcus King pochodzi ze stanu Południowa Karolina, dorastał przy dźwiękach muzyki afroamerykańskiej, a jego ojciec był również gitarzystą. Młoda gwiazda błyszczała coraz bardziej, co potwierdziły następne płyty jego zespołu.

Jesienią 2017 roku Marcus King Band przyjechał po raz pierwszy do Polski i wystąpił na festiwalu Rawa w Katowicach. Na żywo grupa wypadła równie imponująco jak w nagraniach. Zresztą wizyty kapeli w Europie stały się regularne i dało się zauważyć, że koncerty gitarzysty odbywały się w coraz większych salach.

W 2018 roku poznaliśmy Marcusa Kinga solistę. Ukazał się album „Carolina Confessions”, a dwa lata później następny „El Dorado”. Ten ostatni wszedł na listę bestsellerowych albumów magazynu Billboard. Kiedy wydawało się, że wszystko przebiega płynnie, artysta koncertuje, pisze nowe piosenki i podbija świat, nikt nie miał pojęcia jak wygląda druga strona medalu.

Okładka tegorocznej płyty „Mood Swings” na pierwszy rzut oka wygląda nieciekawie. Z mroku wyłaniają się zarysy jakiegoś budynku i jaśniejszy punkt, którym jest neon z tytułem płyty. Ta okładka nie jest przypadkowa. W wieku 28 lat muzyk odsłania tajemne zakamarki duszy, depresję, traumę, pułapkę samotności. Jak się okazuje, w aurze sławy, dzieją się o wiele poważniejsze rzeczy, które rzucają zupełnie inne światło na karierę tego ciągle bardzo młodego artysty.

Wcześniej nie słyszeliśmy takiego Marcusa Kinga, wyciszonego, skupionego na dźwiękach, śpiewającego z uczuciem i szczerością. Niebagatelną rolę odegrał przy tworzeniu płyty wybitny producent Rick Rubin. W przeszłości z wrażliwością psychoanalityka otwierał dusze m.in. Johny’ego Casha i Neila Diamonda. Już na poprzednich płytach Kinga pojawiały się pojedyncze piosenki, w których muzyk pozwalał sobie na zwierzenia. Tym razem każdy z 11 utworów ma bardzo osobiste piętno. W nagraniu „F*ck My Life Up Again” zaskakuje intro kwartetu smyczkowego, które jest świetnym wprowadzeniem do piosenki o zawiłościach uczuć do drugiej osoby. Marcus King w przejmujący sposób - z soulowym zacięciem - śpiewa, że zasłużył na życie, w którym ból jest panaceum na ataki zła. W utworze „Save Me” King zaczyna od słów: „Po raz pierwszy odkąd pamiętam / Och boję się śmierci”. Po głębokich przejściach i uzależnieniu, muzyk docenił życie jako wartość największą. Artysta śpiewa tym razem czule, zwykle bardzo melodyjne linie opisujące stany emocji, uczuć.

Marcus King dotyka często spraw miłości i nie kryje pustki po rozstaniu. Najbardziej przebojowa jest bluesowa ballada „Delilah” z harmoniczną podstawą zagraną przez Kinga na fortepianie. Rick Rubin obudował płytę, a właściwie ten swoisty seans, dyskretnym tłem instrumentalnym, czasem bardzo ascetycznym lub ażurowym. W piosence „Bipolar Love” ważna jest gitara akustyczna, skrzypce, miękkie akordy klawiszy i subtelny rytm wybijany na conga.

Marcus King nagrał na tej płycie kilka wspaniałych partii solowych gitary, ale one też są bardziej ekspresyjnym wyznaniem niż zwykłym popisem instrumentalnym. Piękno tej muzyki wynika z tego, że artysta stworzył utwory, uciekając od myślenia o aranżacji, o energii jaką daje cały zespół muzyków lub jak atrakcyjne są efektowne wtręty poszczególnych muzyków. Ciekawe jest to, że piosenki nie mają wyraźnie jednego charakteru, mieszają bluesa, rock, soul i jazz. Poszczególne elementy stylistyczne są wbudowane w bardzo osobiste kompozycje gitarzysty. Płyta niesie wielki ładunek emocjonalny i prawdę. A to nie zdarza się zbyt często we współczesnej muzyce popularnej.

https://radiopoznan.fm/n/xfiwY8
KOMENTARZE 0