Jej muzyka towarzyszyła mi regularnie, ilekroć artystka przygotowała coś nowego. Była córką znanego poety i dość szybko nabrałem pewności, że nie jest jakąś malowaną lalą, tylko niezależną artystką, kroczącą własną drogą, unikającą pułapek zastawianych przez show biznes. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że Lucinda zaczęła muzyczne peregrynacje już pod koniec lat 70., śpiewając standardy bluesa nagrane jeszcze przed II wojną światową przez Memphis Minnie i Roberta Johnsona. Systematycznie i atencją artystka poszerzała spektrum zainteresowań o alternatywny folk, country-rocka, aż stała się jedną z przedstawicielek nowego nurtu „americana”. Dość szybko zaczęto wymieniać nazwisko Lucindy Williams obok Boba Dylana, Joan Baez, Townesa Van Zandta i Patti Smith. Kiedy Lucindę wziął pod swoje producenckie skrzydła Rick Rubin, było wiadomo, że jej kariera nabierze innego wymiaru i zdecydowanie przyspieszy.
Kończy się 2023 rok, półka z fonogramami sygnowanymi nazwiskiem Lucindy Williams lekko się ugina pod naporem tytułów. Jesteśmy w zupełnie innym miejscu. Po dużych turbulencjach jakie artystka przeżyła jesienią 2020 roku, przechodząc udar. Przez pewien czas Lucinda była sparaliżowana, nie mogła grać na gitarze, a i śpiewanie szło jest z wielkim trudem. Kiedy szczęśliwie wróciła do koncertów, ruszyła w trasę z Jasonem Isbellem i wzięła udział w sesji nagrań Roberta Planta i Alison Kraus.
Niedawno ukazała się nowa płyta Lucindy Williams. Mamy niewątpliwa przyjemność poznać nowe piosenki napisane przez Lucindę na autorską płytę „Stories From Rock And Roll Heart”. Rzeczywiście da się zauważyć, że w samej muzyce wokalistka jest lekko wycofana. Piosenki jawią się jak kolejne porywy skołatanego serca, kiedyś bardzo zbuntowanej kobiety. Współautorem utworów jest mąż Lucindy Williams, Tom Overby.
Muzyka jest organiczna, momentami surowa, bez zbędnej sztukaterii dźwiękowej. Na perkusji gra doświadczony muzyk Steve Ferrone, kiedyś zasilający zespoły Average White Band i Tom Petty & The Heartbreakers. Są dwaj gitarzyści Stuart Mathis i Doug Pettibone, którzy dodają jędrności brzmieniu nagrań, a czasem wręcz drapieżności. Ale w całym zespole instrumentalnym nie czuć mobilizacji i napięcia, raczej klubowe wyluzowanie. Bardzo dyskretnie dokładają swoje głosy w utworach „New York Comeback” i „Rock And Roll Heart” Bruce Springsteen oraz Patti Scialfa.
W śpiewie samej Lucindy Williams przeplatają się zdecydowanie i delikatność. Skala głosu uległa chyba jednak pewnemu zawężeniu, bo wokalistka wykorzystuje dość często maskujące wibrato. Cały zbiór piosenek na płycie nie składa się z oszlifowanych diamencików, lecz raczej przypomina bardziej lub mniej dobrane paciorki.
Na starcie brzmi mobilizujący i energiczny utwór „Let’s Get The Band Together”. Bardzo szlachetnie wypada rytmicznie wyważony, spokojny i refleksyjny utwór „Stolen Moments”. Piosenka nabiera wytrawności kiedy wchodzą organy i jękliwe solo gitary. Z kolekcji piosenek wybija się jeszcze nagranie „Where The Song Will Find Me”, z ładnym rysunkiem melodycznym i ładunkiem zaraźliwej melancholii. W podobnym nastroju utrzymana jest finałowa piosenka „Never Gonna Fade Away”, z optymistycznym przesłaniem o mocy muzyki i woli życia.
Cieszy na pewno ogólnie bardzo dobra forma Lucindy Williams i pojawiający się momentami, błysk dawnej świetności.