W latach 80-tych przeżywaliśmy wysyp zespołów rockowych na polskiej scenie. Tymczasem w mieście nad Wartą, wyskoczyły zespoły takie jak Wielka Łódź i Hot Water, Wojciech Skowroński nagrał płytę „Fortepian i ja”, a Tadeusz Nalepa i grupa Dżem przyjeżdżali do tego samego studia nagrań „Giełda” Radia Poznań, żeby zrealizować swoje muzyczne projekty. Jednak teraz stężenie bluesa w Poznaniu wydaje się jeszcze większe, co znajduje potwierdzenie w serii płyt, które powstały w ostatnich dwóch latach. Żeby nie być gołosłownym wymienię wydawnictwa Macieja Kręca, zespołów Two Timer, Blues Fighters i Blue Wave Band.
Premiera albumu „Blues Tales” wpisuje się w to zjawisko znakomicie. Muzycy, którzy są twórcami tej nowej muzyki nie są wcale nowicjuszami. Kilka dekad temu wypłynęli na blues-rockowej fali, we wspomnianych już grupach Wielka Łódź i Hot Water. Aktywa talentu muzyków przez lata nic nie straciły na wartości. Teraz wygląda raczej na to, że nabyte doświadczenie i smak muzyczny, pozwalają im znowu rozwinąć skrzydła.
Album „Blues Tales” zaliczyć trzeba do kategorii, która charakteryzuje się tym, że na początku jest sama przyjemność tworzenia i rejestrowania muzyki. Wtedy nie myśli się jeszcze o płycie, koncertach i wymiernych korzyściach. Liczy się drobiazgowe lepienie dźwięków w coś konkretnego, w gotowy przekaz. Przypuszczam, że Maciej Sobczak i Przemek Ślużyński tak właśnie wkręcili się we wspólną robotę, nie myśląc nawet czym to się może skończyć. A na pewno, nie mieli jeszcze nazwy grupy, jaką mogliby podpisać końcowy efekt.
Z okładki płyty dowiadujemy się, że sesje nagrań trwały od sierpnia 2022 roku do kwietnia 2023. Ostatecznie uzbierało się 13 utworów z sygnaturą Big Water. Rozszyfrowanie nazwy nie wymaga specjalnej przenikliwości. Źródłem kombinacji są właśnie zespoły Wielka Łódź i Hot Water. Dopowiem tylko, że jak łodzianie z Poznania (znaczy się muzycy Wielkiej Łodzi) grali gdzieś zagranicą, używali nazwy Big Boat. I w ten sposób wyszła kombinacja Big Water. Oczywiście nie to jest najistotniejsze, lecz te 13 nagrań, które określają strefę muzyczną po jakiej poruszają się artyści i co równie istotne, z jakim rezultatem artystycznym.
Album „Blues Tales” mówi właściwie wszystko o charakterze muzyki. Jeszcze nigdy dotąd Maciej Sobczak tak zdecydowanie nie wylądował na bluesowym poletku. Mało tego. On zapuścił tam korzenie, czerpiąc żywotne soki tradycji. Jednak te nowe utwory Sobczaka, nie są kolejną próbą odwzorowywania bluesowego kanonu, lecz bardzo żywą, dynamiczną emanacją nastrojów, emocji i umiejętności opowiadania o sobie. Maciej Sobczak napisał teksty utworów właściwie autobiograficzne i w wersji angielskiej. To jeszcze bardziej uwiarygodnia bluesowy charakter muzyki.
Kto na hasło blues wyobraża sobie, zestaw kawałków w średnim tempie, czasem nawet wolniejszych, Big Water szybko zburzy ten tok myślenia. Utwory na płycie echuje różnorodność. Obok typowych bluesów, usłyszymy ostre numery blues-rockowe, obok poetycko-delikatnej piosenki „Lavender” lub luzackiej i zwiewnej jak „Blues Nova”. Najbardziej efektowne są te mięsiste, agresywne kawałki takie jak „Are You Not Yet Satisfied”, „Johnnie And Annie” i „Rattlesnake”. Rewelacyjnie i świeżo wypadają utwory na wskroś bluesowe „This Line”, „Dirty Dogs”, „Silly Blues” oraz „Last”. Gdy zaczyna się nagranie „Package” następuje jeszcze jeden zwrot. Big Water gra przez trzy minuty sympatycznie swingując, a gitara pięknie improwizuje, nie żałując synkop i artykulacji. A zaraz potem zwodniczo prosta rytmika w utworze „Country Boogie”.
Właściwie każdy utwór wnosi coś innego, inną koncepcję rytmu, aranżacji i wykonania. Maciej Sobczak potrafi śpiewać zdecydowanie, choć bez nadużywania ekspresji lub melancholijnie, jakby chciał znowu wrócić do miejsc, obrazów i zdarzeń, których był świadkiem lub uczestnikiem.
Płyta Big Water jest zdecydowanie gitarowa, lecz i w tej kategorii dzieją się bardzo różne rzeczy. Z jednej strony jest dużo elektryczności, surowej, zniekształconej, co na gitarach zawsze wychodzi spektakularnie. Z drugiej strony słychać bardziej łagodne tony gitar, czasem zniewalająco szlachetnej akustyki. Tu trzeba wreszcie uwypuklić rolę Przemka Ślużyńskiego, który nadał płycie dźwiękowej formy, pokazując kolory gitarowego grania, a także dbając o wydobycie dynamiki wykonania. Niezależnie od wykonanej pracy realizatora, Ślużyński zagrał na całej płycie na basie i kontrabasie. Na perkusji w większości nagrań podtrzymuje puls muzyki Kuba Majerczyk.
Są jeszcze dodatkowe smaczki, jak wiolonczelistka Agnieszka Kowalczyk ze stylową, świetną improwizacją w utworze „Lavender”. Jasiu Siemienias pojawia się z partią gitary graną slidem, tak jak to tylko ten instrumentalista potrafi. Dochodzą w kilku utworach pianista Jacek Piskorz, Bartek Szopiński na organach Hammonda, Michał Ślużyński z wokalem w nagraniu „Last”.
Nie do wiary, że tak można tworzyć i grać bluesa w tej części świata. A na finał Maciej Sobczak z kolegami, sięga po klasykę i śpiewa utwór legendarnego Roberta Johnsona „Stones In My Passway”. Należą się im podwójne ukłony.
Recenzja dla Rolling Stone - napisałeś duszą bluesmana.
Czekam na koncerty BW.