NA ANTENIE: Mała czarna
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Radosław Majchrzak: "Byłem ostatnią osobą, która widziała Piotra"

Publikacja: 18.05.2022 g.20:18  Aktualizacja: 18.05.2022 g.20:38
Poznań
40 lat temu zmarł Piotr Majchrzak. Został skatowany przez ZOMO w czasie stanu wojennego. Był jego najmłodszą, poznańską ofiarą. Miał 19 lat.
 40 lat temu zmarł Piotr Majchrzak - Leon Bielewicz  - Radio Poznań
Fot. Leon Bielewicz (Radio Poznań)

Gościem Wielkopolskiego Popołudnia z Radiem Poznań był Radosław Majchrzak, brat skatowanego nastolatka. Opowiadał o przeżyciach rodziny, która doświadczała nachodzenia, gróźb i szykan po śmierci Piotra, ponieważ trwała w nich pamięć i domagali się prawdy o śmierci syna i brata. - Winni nie zostali skazani. Nawet w wolnej Polsce - mówił Radosła Majchrzak.

Nazwiska są znane – Gajda, Rutkowski, Przybyła i Moder. To są nazwiska czterech ZOMOwców, którzy tam byli, którzy katowali Piotra. Którzy z nich, nie wiemy, czy wszyscy, czy dwóch. Kiedyś mówili na przesłuchaniach, że sprawdzali innego obywatela, a w tym czasie, z tyłu, była akcja, w której Piotr miał zginąć.

W miejscu śmierci Piotra Majchrzaka, obok kościoła przy ul. Fredry, stoi głaz upamiętniający jego osobę. W Muzeum Powstania Poznańskiego - Czerwiec 56 otwarto też dziś wystawę, poświęconą tym tragicznym wydarzeniom sprzed 40 lat.

Roman Wawrzyniak: pana i Piotra mama zmarła rok temu. Mimo, że od śmierci jej syna, Piotra, minęło 39 lat, to nie dowiedziała się kto tak naprawdę śmiertelnie pobił jej syna. Mało tego, nie usłyszała kary za to śmiertelne pobicie. Jak to jest możliwe w wolnej Polsce?

Radosław Majchrzak: To jest pytanie, na które nie potrafimy odpowiedzieć. Tak, jak pan wspomniał, mama przez 39 lat walczyła o to do swojej śmierci. Myślę, że teraz już wie, jak to się stało. Teraz szczątki Piotra zostały złożone do jej grobu. Taką miała ostatnią wolę i tak zrobiliśmy. Udało się już tego dokonać. Dziś na otwarciu wystawy też było bardzo dużo wspomnień i informacji o Piotrze. Dużo opowiadał też o prawdzie na temat tych postępowań, które były umarzane, opowiadał mój brat. Nawet te w wolnej Polsce z braku dowodów. Jedyną informacją, jaką mamy, to jest to, że Piotr został uznany za ofiarę stanu wojennego. To wszystko.

Czy ZOMOwców, którzy brali udział w pobiciu udało się zidentyfikować?

Tak. Nazwiska są znane – Gajda, Rutkowski, Przybyła i Moder. To są nazwiska czterech ZOMOwców, którzy tam byli, którzy katowali Piotra. Którzy z nich, nie wiemy, czy wszyscy, czy dwóch. Kiedyś mówili na przesłuchaniach, że sprawdzali innego obywatela, a w tym czasie, z tyłu, była akcja, w której Piotr miał zginąć. Oni na końcowym etapie byli w sądzie i mama ich widziała i spojrzała im w oczy. Ja też tam byłem, ale musiałem wyjść, bo nie byłem w stanie tam funkcjonować. Starsi ludzie, pewnie mają swoje rodziny, które nie wiem, czy wiedzą, gdzie pracowali i co robili. Z tym też na pewno ciężko żyć.

Sąd Najwyższy ostatecznie chyba uznał, że ze względu na brak dowodów.

Tak. Nie ma przyznania się do winy i wszystkie poszlaki, wszystkie opowieści, czy zeznania osób, które to widziały tamtego dnia, 11.05.1982 roku część ludzi, jak portierzy z „Wuzetu”, bo to się działo przy restauracji „Wuzet”, wtedy portierzy mówili nam, że widzieli tę interwencję, tak samo ludzie, którzy mieszkali po drugiej stronie „Wuzetu” również. Wszyscy nabrali wody w usta. Każdy się zaczął bać. Część zmieniła swoje zeznania po wizycie wiadomo kogo.

Byli zastraszani?

Tak. Byli zastraszani. Mówili, że się boją i nie będą zeznawać. Nawet w wolnej Polsce się bali.

To pokazuje, z czym mamy do czynienia. Mimo wszystko, ze względu na to, że, jak to się mówi, dopóki my żyjemy, to pamięć o Piotrze nie zaginie, tak mi się wydaje i taką mam nadzieję. Rozmawiałem też ostatnio z księdzem doktorem Wąsowiczem, który proponował, żeby tytuł mistrzowski Lecha był dedykowany, jako jednej z osób, Piotrowi Majchrzakowi. Może jednak coś jeszcze się wydarzy, co spowoduje, że do tej sprawiedliwości dojdzie. Może pan powiedzieć, jak wyglądało życie państwa rodziny po napadzie na Piotra?

Od samego początku informacja była taka, bo Piotr na drugi dzień nie wrócił na noc. To jest taka historia, która mnie bardzo mocno dotyka, bo byłem ostatnią osobą, która widziała Piotra. Wróciłem ze szkoły, a chodziłem wtedy do XI liceum im. Georgii Dimitrova w Poznaniu. Moja mama tego wieczora poszła do szkoły na moją wywiadówkę. Tata pracował, a mama chodziła po szkołach i dowiadywała się, jak nam idzie. W szkole wszystko było ok. Piotr pytał, czy nie wiem, co będzie na obiad, czy kiedy będzie obiad. Odpowiedziałem, że może być późno, bo mama poszła do mnie do szkoły na wywiadówkę. Powiedział, że gdzieś tam idzie z Haliną, a ja powiedziałem, żeby chwilę poczekał, bo pewnie mama wróci, ale wyszedł i to był ostatni moment, kiedy się widzieliśmy. Następnego dnia nie wrócił i rodzice byli już zaniepokojeni, bo to był stan wojenny, godzina policyjna, a Piotr też był kilka miesięcy wcześniej aresztowany. To było wtedy jeszcze przed godziną policyjną - 21.00 - został zatrzymany i zabrany na tzw. „dołek”. Wtedy przesiedział, a my nic nie wiedzieliśmy, bo nie było wtedy telefonów. Wtedy u nas, przy Wawrzyniaka 24 miał tylko jeden człowiek telefon, stomatolog pan Musiał. Kontaktu nie było i wczesnym popołudniem przyszedł telegram ze szpitala z Lutyckiej, że syn leży pobity w ciężkim stanie. Rodzice od razu udali się do tego szpitala. Była jeszcze jedna informacja, że Piotr został pobity przez jakichś bandytów na Starym Rynku. Potem, jak rodzice zobaczyli, to zaczęli dopytywać. Mama była nie do życia, jak zobaczyła, jak on wygląda. Ja później też dojechałem i to są widoki, których nie da się opisać. No i zaczęło się. U mnie w domu zawsze panował nastrój patriotyczny. Tata słuchał Radia Wolnej Europy, a ja przy tym zasypiałem. Ja lubiłem wtedy przy hałasie zasypiać. Te trzaski i piski Wolnej Europy słuchaliśmy z tatą i przyjemnie nam się przy tym zasypiało. Tam pojawiły się informacje, że w Poznaniu został pobity… jeszcze nie było wiadomo kto, gdzie, jak… te informacje były takie wyrywkowe. Następnego dnia, po południu, jak już mama zaczęła się dowiadywać, to dowiedzieliśmy się, gdzie to się stało, że to nie Stary Rynek, tylko „Wuzet”. Pojechał tam brat, tata i pół rodziny.

Tam, gdzie jest ten kamień teraz, tak?

Dokładnie tak. Zaczęły się wtedy pierwsze zeznania osób, które widziały, że była jakaś rozróba w „Wuzecie” i przechodził człowiek, na którego napadł patrol ZOMO, zaczęli się awanturować i go skatowali. Nie wiem, czy przez opornik, czy przez klub karate feniks – taki znaczek, czy przez Matkę Boską, którą miał w kieszonkowym dowodzie. Nie wiem co się stało, ale myślę, że w tym stanie, w którym był, to by sobie poradził. Jak dowiedzieliśmy się przez kogo został pobity, to te informacje zaczęły krążyć w prasie podziemnej, w ulotkach, na bibułach, nawet w Wolnej Europie. Kolejnego dnia, nie wiem, czy drugiego, czy trzeciego, w tym okresie, kiedy Piotr leżał nieprzytomny w szpitalu, przyszli do domu smutni panowie po cywilnemu i do mojej mamy, która otworzyła drzwi, zaczęli mówić, że jeżeli nie przestanie rozgłaszać nieprawdziwych informacji, że został pobity przez milicję, to zginie drugi syn i mąż.

Czyli jeszcze groźby.

Tak. Drugi syn, czyli ja, bo Jarek miał wtedy chyba 7 lat. No i zaczęło się. Ja byłem w Poznaniu. Do momentu, w którym Piotr zmarł, nie chodziłem do szkoły, bo nie byłem w stanie. Później się okazało, jak był pogrzeb, że była to wielka manifestacja. Praktycznie wszystkie szkoły, również w mojej szkole był zakaz uczestniczenia w tym pogrzeb, ale także w szkole Piotra w Rokietnicy i w innych. Z zawodówki ogrodniczej również przyjechali koledzy i nauczyciele, z klubu karate Feniks, (…) Kowalski, Krzysztof Seliga, ludzie, którzy tworzyli ten klub w tamtych czasach. Mnóstwo ludzi i mnóstwo młodzieży. Zaczęli się panowie lekko denerwować i zaczęła się jazda. Okazało się po tym pogrzebie. Ja w trakcie pogrzebu prawie straciłem panowanie nad sobą, ponieważ trumna była zamknięta i nie wolno jej było otworzyć. Była pilnowana przez ubeków. Było mnóstwo rodziny i brat mojej mamy, który przyjechał ze wsi, facet silny i niecierpiący również milicji, mający z nimi jakieś problemy wcześniej za działalność, odepchnął tych ludzi i otworzył to wieko trumny. Widać było zabandażowaną głowę. Na tym pogrzebie były robione zdjęcia, które nam później skonfiskowano. Mamy tylko śladowe ilości zdjęć z pogrzebu. Fotograf został zatrzymany i zabrano mu klisze. Po pogrzebie była awantura. W pewnym momencie nie wiem, co się ze mną stało, ale zacząłem wykrzykiwać, że nie daruję, że zabiję, że zemszczę się itd. Ocknąłem się dopiero nad wykopanym grobie. Nie pamiętam całej drogi. Po pogrzebie wróciliśmy do domu, gdzie zjechała się cała rodzina. Po kilku dniach wróciłem do szkoły i okazało się, że jestem imbecylem z matematyki i nie potrafię nic. Moja nauczycielka z matematyki, panie Maria Kościelniak, która później była później prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Komunistyczne.

Tak jest. Ona powiedziała, że nic nie umiem, do niczego się nie nadaję i mnie uwali i wstawi mi dwóję. Wtedy z dwóją nie przechodziło się do następnej klasy, a to była pierwsza klasa liceum. Po tym stanie to był trochę szok, ale co zrobić. Okazało się, że w tej szkole pracowało kilku przyzwoitych nauczycieli i udało się zapewnić mi zadania, które miały być na tej poprawce z matematyki i na te 10 zadań, wszystkie napisałem. Było nas kilkunastu i pani powiedziała, że to jest jakaś beznadzieja i jedynym, który coś napisał, jestem ja, ale to jest za mało i za chwilę będę miał egzamin ustny z całego roku. Ten egzamin wyglądał tak, że na trzy pytania, odpowiedziałem na dwa. Na jednym zacząłem się jąkać i pani powiedziała, że to jest koniec i nie przeszedłem do następnej klasy. Rok później mama mnie przeniosła po dwóch miesiącach do „jedynki” do Marcinka. No i zaczęło się dalej, bo byłem w tym czasie kilkukrotnie pobity. Raz obudziłem się we własnym domu cały we krwi i nie wiedziałem jak. Wracałem z treningu piłki nożnej i pamiętam tylko kontrolę dokumentów, po czym się obudziłem, bo obudził mnie dzwonek do drzwi. Patrząc w lustro po drodze się przeraziłem, bo zobaczyłem skatowaną twarz całą we krwi. Potem zawiesili mnie w "jedynce", bo mieliśmy ciche przerwy, gdzie zapalaliśmy znicze.

Ciąg dalszy zastraszań po prostu.

Wpadł jakiś pluton ZOMO do szkoły i zaczęli nas rozganiać i rozkopywać znicze, łapać młodzież, która była najbliżej. Oczywiście ja stałem gdzieś blisko i zaprowadzono mnie do dyrektora, bo skandal, co to ma być, gówniarze itd. „Czy wy wiecie o co chodzi?” - ja mówię, że wiem, bo mi brata zabiliście. On tak na mnie patrzy i się pyta: „Majchrzak?”. Ja mówię, że tak i zostałem zawieszony i jakoś siłą mamę zmusili, o co miałem do niej później żal, że przeniosła mnie do wieczorówki w tej samej szkole, ale świętej pamięci profesor Mrozek od WF mówił, że matura, to jest matura i bez różnicy, czy to jest wieczorówka, czy nie. Chodziłem do tej wieczorówki, ale też do pracy. Jakoś przez znajomych miałem tę pracę załatwioną. Raz do niej chodziłem, a raz nie i jakoś udało się skończyć.

Czy ci, którzy pukali do was do drzwi później w procesie Piotra się pojawili?

Nie, zupełnie nie. To było bez przedstawiania się. My mieliśmy też taką sytuację, że mieszkaliśmy przy Wawrzyniaka naprzeciwko akademika „Wawrzynek” i tam mieliśmy wysoki parter i przy naszych oknach przez 24 godziny stała „lodówa”. Nie wiem, czy to było podsłuchiwane, w każdym razie bardzo o nas dbali.

Jak Pan wspomina Piotra? Jakim był człowiekiem?

To był człowiek złoto. To może zabrzmieć dziwnie, bo to mówię o swoim bracie, ale to był człowiek, który nie miał wrogów, wszyscy do niego lgnęli, uczył się grać na pianinie u prof. Marca. Ja też miałem, ale mi się za bardzo nie chciało. Ja wolałem w piłkę grać, więc uciekałem, a Piotr chodził i grał. Łowił ryby, trenował karate, był wysportowany, pływał jakieś maratony, żółte czepki, to wszystko robił w Kiekrzu. Normalnie w sytuacji, kiedy miałby zagrożenie życia, to by sobie poradził. Jestem tego pewny. Wiemy, jak wyglądały pałki milicyjne, ja też nie raz nią dostałem. Osoby, które żyły w tamtym okresie wiedzą, co było na jej końcu. To był ołów, żeby zrobić jak największą krzywdę i czasami zabić, bo takie były czasu. On siedział zawsze w domu. Mamy kasety, na których mamy nagrane różne piosenki antyradzieckie i antykomunistyczne. Przychodziła cała ekipa kolegów i z dzielnicy i ze szkoły. On grał, my śpiewaliśmy i to nagrywaliśmy i dalej puszczaliśmy. Jak były rocznice stanu wojennego, to też chodziliśmy trzynastego pod pomnik i się działy różne rzeczy. Piotr był też świadkiem pobicia Wojtka Cieślewicza, bo był na tej manifestacji i uciekał razem z wszystkimi. Jemu udało się wtedy uciec, a redaktorowi Wojtkowi Cieślewiczowi nie udało się uciec. Został tak samo skatowany i zabity przez ZOMO.

Czy państwo, czy rodzina, czy pan osobiście, liczycie, że uda się jeszcze do tej sprawy wrócić?

Dziwnie to zabrzmi, ale wierzę. W procedury nie wierzę na pewno w kwestii państwa. Wierzę bardziej w to, że któryś z tych ludzi na łożu śmierci zechce to wyjawić. Nie życzę nikomu śmierci, bo tak zostałem wychowany, ale kiedyś może życie tak poprowadzi, że stwierdzi, że będzie chciał to wyjawić i ulżyć rodzinie, która, jak to powiedziano dzisiaj na tej wystawie, przez 40 lat ma swoją drogę krzyżową.

A kwestia formalna?

Nie. Wszystkie wyroki zostały… rodzice nawet podjęli wysiłek, żeby skarżyć skarb państwa, bo to była ostateczna możliwość o odszkodowanie, wtedy śledztwo było wznowione z urzędu, ale też z powodu braku dowodów i nieprzyznania się do winy nie ma winnych.

https://radiopoznan.fm/n/cHQzUK
KOMENTARZE 1
Piotr Pazucha
Pozhoga 19.05.2022 godz. 11:03
W ramach przymusowej reedukacji każdemu GWniarzowi i każdej GWniarze czytać to codziennie rano i wieczorem przez 3 miesiące. Potem rok pracy przy zmienianiu pieluch niepełnosprawnym dzieciom. I dopiero potem przywrócić jakiekolwiek prawa obywatelskie.