- To już drugi rok bez Żandarów - mówi z żalem jeden z wieloletnich organizatorów pochodu Henryk Magdziarek.
Ani jedna wojna, ani druga wojna, ani stan wojenny nie przerwała pochodu Żandarów. Były komplikacje, były problemy, ale wszystko było obracane na wesoło i Żandary szły. Teraz jest presja, żeby zachować odległość i dystans, żeby nie narażać ludzi. Ja to rozumiem.
Henryk Magdziarek mówi, że tradycja Żandarów sięga XIX wieku. - Za czasów zaboru pruskiego kolędnicy chcieli śpiewem podtrzymywać tradycje narodową - przypomina wieloletni organizator.
Chodzili od domu do domu, od chłopa do chłopa. Mieli nadzór ze strony władz pruskich w postaci żandarma. I właśnie od tego żandarma, który ich pilnował, kolędnicy po latach zostali nazwani Żandarami.
W trakcie pochodu przebrany za babę tańczył z gospodarzem domu, a dziad z gospodynią. Przebierańcy dostawali smakołyki z wielkanocnego stołu, czasami również wódkę i pieniądze. Na koniec pochodu kominiarz wchodził na komin miejscowej piekarni. Podobnie robiła też baba, która na majtkach miała wyszytego diabła.
Henryk Magdziarek zapowiada, że po zakończeniu epidemii Żandary wrócą na poznańską Ławicę. - Jestem też namawiany, by wystąpić z wnioskiem o wpisanie tej tradycji na listę tradycji kultury polskiej, a potem na listę UNESCO. Zobaczymy co z tego wyjdzie - dodaje Magdziarek.