NA ANTENIE: PRIMAVERA/SANTANA, JERRY RIVERA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

"Johnny" - film o księdzu Janie Adamie Kaczkowskim

Publikacja: 03.04.2023 g.12:03  Aktualizacja: 04.04.2023 g.11:12 Grzegorz Ługawiak
Poznań
Recenzja Grzegorza Ługawiaka.
film johnny o ks. kaczkowskim - Materiały prasowe
Fot. Materiały prasowe

Film "Johnny" Daniela Jaroszka pnie się w górę w rankingu Netflixa. Dziś jest trzeci, wczoraj był czwarty. To film o dobrym księdzu. Na Netflixie to rzadkość, więc choćby z tego powodu warto go obejrzeć. Ale nie tylko z tego powodu.

Zacznę od tego, co mnie w tym filmie irytuje. Jan Kaczkowski był zbyt dobrym księdzem, żeby dać spokój jego sutannie. Trzeba było dla przeciwwagi wprowadzić postać wściekłego i złego niczym szatan arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia.

Według Przemysława Wilczyńskiego, autora biografii księdza zatytułowanej "Jan Kaczkowski. Życie pod prąd", arcybiskup Głódź nie darzył księdza Kaczkowskiego nadmierną sympatią, z pełną wzajemnością. Ksiądz żalił się, że arcybiskup uważa go za narcyza, a arcybiskup miał pretensje o to, że ksiądz - jak to ujął Wilczyński - "najpierw działa, a potem pyta o zgodę". Moim zdaniem nie daje to jednak wystarczającego pretekstu do tak skrajnie negatywnego wizerunku hierarchy, jaki przedstawiono w filmie. Filmowy arcybiskup jest toporny, obecny wyłącznie po to, by być wcielonym złem. Właściwie jako jedyna postać w tym filmie, bo nawet brutalny bandyta w gruncie rzeczy okazuje się być dobrym człowiekiem. Negatywny stosunek współczesnych elit do hierarchicznego Kościoła nie jest dla mnie zaskoczeniem i nie jest zaskoczeniem, że skorzystano z okazji, by dać temu wyraz. Nawet jeśli intencją twórców było wyłącznie sportretowanie duchownego, któremu zarzuca się alkoholizm, mobbing i ukrywanie księży pedofili, pozostaje wrażenie, że chodziło o odklejenie księdza Kaczkowskiego od Kościoła. Tym bardziej, że w żaden inny sposób niż sutanna głównego bohatera i zły arcybiskup, Kościół nie jest w filmie obecny. Ale może się mylę. W każdym razie, zgrzyta mi to.

"Johnny" anonsowany jest na portalu kinowym jako "oparta na prawdziwej historii opowieść o miłości do świata i do drugiego człowieka oraz o tym, że każdy zasługuje na drugą szansę". Film Daniela Jaroszka to właściwie album z pocztówkami o księdzu Kaczkowskim. Nie ma w nim spójnej narracji o kapłanie, a czas i fakty z jego życia traktowane są dość umownie. To celowy zabieg. Na księdza patrzymy oczyma narratora Patryka, drobnego przestępcy skierowanego do hospicjum księdza Kaczkowskiego, który pod wpływem kapłana wychodzi na prostą. To również postać autentyczna.

Patryk opowiada o księdzu tak, jak opowiada się o kimś wyjątkowym, kto odszedł. Przypomina się to i owo, z reguły momenty nacechowane emocjami, bo przecież tak działa ludzka pamięć. Przyjęta konwencja może wydawać się nierówna, a swoiste rubato z początku drażni, ale gdy się już przywyknie, można się delektować aktorstwem Dawida Ogrodnika. On nie gra księdza Kaczkowskiego, on się nim na ekranie staje, tak jak stawał się Tomkiem Beksińskim w filmie "Ostatnia rodzina".

Ogrodnik nie tylko świetnie "zmałpował" Kaczkowskiego, ale wzbogacił tę rolę o rzeczy, których w telewizji, gdzie występował ksiądz, nie widzieliśmy, bo były zbyt intymne, jak spojrzenie pięknych oczu znad grubych okularów. Ogrodnik znakomicie odtworzył też charakterystyczne, a wynikające z wrodzonej choroby: sposób mówienia, czy poruszania się księdza Kaczkowskiego.

W miarę postępu jego choroby film staje się coraz bardziej emocjonalny, a pocztówki o cierpieniu i determinacji kapłana coraz bardziej wzruszające. Z każdą sceną Dawid Ogrodnik pozwala nam podejść bliżej do jego krzyża. To trudne dla widza i tu pomocne okazuje się nierówne tempo. Daje chwilę na zaczerpnięcie oddechu i - nie zapominając o cierpieniu księdza Kaczkowskiego - pozwala uciec na chwilę do myśli, że osoba, którą widzimy na ekranie, to jednak "tylko" aktor.

Siadając do filmu "Johnny" wiedziałem jak się skończy i wiedziałem, że będzie mi smutno. Dlatego w pierwszej chwili na propozycję obejrzenia go w gronie rodzinnym zareagowałem niechętnie. Pomyślałem jednak, że w środku słonecznego dnia będzie mi łatwiej. Srodze się zawiodłem. Udało mi się nie rozlecieć na kawałki, ale w domu był szloch, były łzy, był bunt przeciwko niesprawiedliwości losu.

Pisząc o księdzu Janie Kaczkowskim chciałbym choć kilka słów poświęcić innemu znakomitemu kapłanowi, który również odszedł po ciężkiej chorobie. Dowcipne i mądre rekolekcje i kazania Księdza Piotra Pawlukiewicza gromadziły tysiące młodych ludzi w całej Polsce. Podobnie jak ksiądz Kaczkowski występował w radiu i telewizji. Opatrzność zesłała na niego chorobę Parkinsona, z którą zmagał się z godnością, i o której opowiadał z pokorą, ale i właściwym sobie poczuciem humoru, aż do nagłej śmierci w 2020 roku. Znany jest chyba ostatni wywiad księdza Pawlukiewicza, nagrany na parkowej ławce, na której musiał się kłaść co kilka minut, by ulżyć cierpieniu. Ksiądz Pawlukiewicz mówił przede wszystkim o miłości i płciowości, które to rozumiał w sposób tradycyjny, dlatego filmu o nim pewnie w Netflixie nie zobaczymy. Warto jednak sięgnąć do Youtube, gdzie jest sporo jego kazań.

Gdy czyta się notkę biograficzną księdza Jana Adama Kaczkowskiego, trudno pojąć, jak człowiek od dziecka zmagający się z ciężkimi chorobami, mógł dokonać tylu rzeczy w tak krótkim czasie. Kapłan, doktor Kościoła Katolickiego, bioetyk, katecheta, wykładowca, telewizyjny i radiowy kaznodzieja, vloger, budowniczy i szef hospicjum. Wyleczył się z jednego nowotworu, ale drugiemu nie dał już rady. Przeżył lat 39 intensywnie jakby to było 139.

Kupcie kartonik chusteczek i obejrzyjcie o nim film.

"Johnny". Polska 2022 r.
Reżyseria Daniel Jaroszek
Scenariusz Maciej Kraszewski.

https://radiopoznan.fm/n/pGhRNX
KOMENTARZE 0